– ROZDZIAŁ XXXVII –
BRZEMIĘ
Damian szedł wolno po schodach na górę, trzymając
się poręczy schodów. Był z Alice tutaj wielokrotnie, jednak teraz czuł się
zupełnie inaczej. Jakby minęło wiele lat odkąd był tu po raz pierwszy. Widział wyraźnie
kontrast między atmosferą jaka była wtedy i jaka była teraz. Potrafił wyczuć
smutek i żal, jaki unosił się w tym tygodniu wokół.
Minęła chwila, zanim zapukał do jej pokoju. Stał
chwilę przed drzwiami, zastanawiając się co powiedzieć. Choć nic nie przyszło
mu do głowy, zdecydował się zapukać. Chciał okazać jej wsparcie, chciał z nią
teraz być nawet, jeśli nie widział czym ją pocieszyć.
– Proszę – odpowiedział na pukanie słaby
głos.
Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Siedziała przy parapecie, patrząc przez okno na
podwórko. Okalała rękami kolana, zwijając ciało w kłębek. Miała na sobie szary
dres, a jej szyję okalała jasnoniebieska chustka. W momencie, w którym stanął w
drzwiach, odwróciła się do niego i uśmiechnęła się blado.
– Cześć – przywitał się, podchodząc do
niej bliżej.
– Cześć – odpowiedziała Alice.
Damian usiadł przy niej i spojrzał w jej smutne
oczy. Bez słowa sięgnęła do kieszeni i wydobyła z niej białą pomiętą kartkę,
którą wyciągnęła w jego stronę.
– Rick dał mi to wczoraj – wyjaśniła.
Wziął od niej kartkę, nie wiedząc czego się
spodziewać. Alice jasno dawała mu do zrozumienia, że oczekuje od niego, by ją
przeczytał, więc zrobił to. Otworzył zwitek i spojrzał na pięknie
wykaligrafowane pismo.
Droga Alice,
mam nadzieję, że
nigdy nie dostałaś tego listu, bo to znaczyłoby, że wszystko poszło nie tak,
jak powinno. Jeśli jednak to czytasz, to wiedz, że nie masz absolutnie żadnego
powodu do poczucia winy. Nie wszystko od nas zależy. Nawet jeśli staramy się i
dokonujemy wszystkiego co w naszej mocy, czasem nie jesteśmy w stanie
powstrzymać kogoś przed zrobieniem czegoś strasznego.
Choć byłam pełna
nadziei, że uda nam się zniszczyć zaklęcie lub chociaż powstrzymać rytuał,
musiałam zabezpieczyć się w wypadku, gdyby tak się nie stało. Wiedziałam, że
Bryantowie są zdeterminowani by stać się nieśmiertelnymi, a by tego dokonać,
musieliby złożyć ofiarę. Simon niejednokrotnie mówił, że ja powinnam ponieść
karę za to, że zabiłam im ojca ponad dziesięć lat temu, więc osobami które były
najbardziej zagrożone byłam ja i Ty. Musiałam jednak przygotować się na
okoliczność, gdyby na ofiarę wybrano którąś z twoich przyjaciółek. Elsa i
Brenda były raczej bezpieczne, jednak tego także nie można byłoby wykluczyć.
Przygotowałam
zaklęcie, które wiązało moje życie z waszymi i połączyłam go z antidotum na
Grandum cosum. Dnia, którego odbył się rytuał wszystkie wypiłyśmy eliksir,
dzięki czemu gdyby któraś z was umarła tamtego wieczora, ja oddałabym życie za
tę osobę. Ona by przeżyła, a ja umarła.
Już wiem, że gdy
czytasz ten list, ktoś poniósł śmierć. Być może to byłam ja, a być może Ty,
Nessie, Daniela lub Melanie. Niezależnie jednak od tego za kogo oddałam życie
wiedz, że nie żałuję. Czuję się spokojniej, że nie pozwoliłam ponieść Wam kary
za błędy mojego pokolenia.
Przepraszam, że
nie zawsze byłam dla Ciebie matką oraz za to, że czasami wydawałam się nie do
zrozumienia. Pamiętaj jednak, że wszystko co robiłam, było z myślą o Was.
Jeszcze przed
rytuałem poprosiłam Ricka, by upozorował pożar, w którym spali się moje ciało,
jeśli stanie się najgorsze. Nie czuj się źle z tego powodu –
jest to dobry pomysł na wyjaśnienie mojej śmierci. Choć Rick wszystkim się
zajął, musisz wiedzieć, co mówić ludziom, gdyby zadawali pytania. Nikt nie może
się dowiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło. Magia musi pozostać sekretem.
Jeszcze raz chcę ci powiedzieć: nie czuj winy.
Bądź odważna i staraj się powstrzymać Bryantów przed uśmiercaniem niewinnych
ludzi. Każda z Was niech odnajdzie siłę, by to uczynić.
Mam nadzieję, że
Jasper otrzymał list zaadresowany dla niego, a jeśli nie, przekaż mu, że oboje
Was kocham.
Roxana
Damian powoli przeniósł wzrok z kartki na Alice.
Jej oczy stały się wilgotne, jakby to ona sama przed chwilą przeczytała list od
swej matki. Pewnie tak było –
pewnie w myślach ciągle przywoływała jej
ostatnie słowa.
– Cóż, to trochę rozjaśnia całą
sytuację –
skomentował, składając papier kilkakrotnie, po czym oddał go właścicielce.
– Nie ma tu nic więcej, czego
byśmy się nie domyślali –
odparła cicho Alice.
Miała rację. W dzień rytuału, chwilę po
tym jak Simon Bryant poderżnął jej gardło, a wokół zapanował zamęt, ona obudziła
się ponownie. Początkowo nikt nie wiedział co właściwie się działo, póki nie
spostrzeżono leżącej niedaleko martwej Roxany. Nie minęło wiele czasu, zanim
domyślono się, że kobieta musiała połączyć swoje życie z córką, by w razie jej
śmierci oddać za nią swoje życie.
– Nie wiedzieliśmy tylko w jaki
sposób matka rzuciła na nas to zaklęcie –
dokończyła Alice, jeszcze mocniej przyciskając kolana do piersi. – Teraz jednak okazało się, że
nie tylko za mnie chciała się poświęcić, ale za każdą z nas.
Damian zastanowił się nad tym chwilę. Było
wstrząsające to, że w dniu rytuału nie mieli pojęcia, że piją coś, co jest w
stanie ochronić życie osoby, która zginie jako pierwsza.
– W takim razie babcia Danieli
tylko udawała, że pije antidotum –
zauważył.
– Pewnie tak – przyznała Alice. – Bo ona zginęła, a mama nie
umarła za nią. Tylko za mnie. –
Ostatnie słowa powiedziała z łamiącym głosem, a Damian natychmiast przysunął
się do niej bliżej. Bez słowa przytuliła się do niego, przyciskając mocno twarz
do jego klatki piersiowej. Nie potrafiła znieść, ze ktoś poświęcił się, by ona
mogła żyć. Nie potrafiła przyjąć tego daru, wydawał się dla niej za ciężki.
– Choć może uznasz mnie za
egoistę –
wyszeptał jej cicho wprost do jej ucha, gładząc ręką po jej plecach – to cieszę się, że oddała za
ciebie życie. Nie wiem co bym zrobił, gdyby cię nie było.
Odpowiedział mu szloch, dlatego przycisnął ją
jeszcze mocniej do siebie. Trwali tak spleceni dłuższą chwilę, kiedy Alice
wyszeptała:
– Dziękuję, że tu ze mną jesteś.
Było jej niewygodnie, a każda próba zmiany pozycji
wywoływała u niej niemały ból. Co się z tym wiązało, nie miała nic do roboty
oprócz patrzenia się w biały sufit i rozmyślania nad wszelkimi rzeczami. Choć
czuła się znudzona, była wdzięczna losowi, że jeszcze żyje. Tam, w ciemnym
lesie podczas rytuału była przekonana, że za chwilę odejdzie z tego świata. I
gdyby nie interwencja Ricka, pewnie by tak było.
Nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać z
pielęgniarkami i osobami, z którymi współdzieliła salę, bo każdy pytał, jak to
się stało, że została postrzelona strzałą w brzuch. Gdy pierwszy raz zadano jej
to pytanie, tak ją zatkało, że powiedziała, iż nie pamięta. Potem wujek
tłumaczył się za nią i wyjaśniał, że wracali razem z Festiwalu Talentów i ktoś,
widocznie pijany, bawił się ręcznie wykonanym łukiem i niechcąco wystrzelił
strzałę. Było ciemno, dlatego nie mogli nic więcej powiedzieć. Nikt nie wydawał
się być przekonany tym wytłumaczeniem i nic w tym dziwnego.
– Już jestem – przywitał się Rick, wchodząc
do pomieszczenia i po jego przyśpieszonym oddechu można było wywnioskować, że
bardzo się śpieszył.
– Jak dobrze! – zawołała Melanie, odwracając
głowę w jego stronę. –
Myślałam, że już nie przyjdziesz.
Rick spojrzał po sali i gdy spostrzegł, że
wszystkie osoby pogrążone są we śnie, wyjął z kieszeni fiolkę z Vermasterum acillici. Bez słowa podał ją
siostrzenicy, a ona szybko wypiła jej zawartość.
– Jak się czujesz? – zapytał troskliwie.
– Lepiej – przyznała zgodnie z prawdą i
oddała mu pustą buteleczkę. –
Mam nadzieję, że szybko mnie stąd wypuszczą, bo zamierzam przystąpić do
egzaminów.
Rick usiadł na krawędzi łóżka.
– Sądzę, że do tego czasu
wyzdrowiejesz, jeśli będziesz pić nasze lekarstwo.
– Oby – mruknęła i po raz kolejny
przedsięwzięła próbę zmiany pozycji. –
A ty dlaczego tak tu biegłeś? Wracasz z randki?
Rick puścił mimo uszu zaczepkę siostrzenicy.
– Spotkałem twoją matkę – wyjaśnił wymownie, a Melanie
natychmiast głośno westchnęła.
– Pewnie nie połknęła naszego
genialnego wytłumaczenia.
– Gdzie tam – przyznał Rick i oboje zaśmiali
się. – A tak na
poważnie, to wiesz jak się ma sytuacja. Choć myśli, że zegarek ma ciągle
zamurowany w kominku, domyśla się, że stało się coś nadprzyrodzonego w dzień
Festiwalu Talentów. Nic dziwnego, skoro umarły dwie osoby, a ty jesteś ranna.
Zamilkli, pogrążeni we własnych myślach.
Automatycznie zaczęli wspominać wydarzenia ostatnich kilka dni.
– I co jej powiedziałeś? – zapytała dopiero po chwili.
– Poniekąd prawdę – odparł. – Powiedziałem, że Łowcy
przyjechali do Glovemarks i zaatakowali nas. Wykrzyczała mi, że się
przeprowadzi, więc musiałem jej wyjaśnić, że już zostali unieszkodliwieni.
– Na pewno jej to nie przekonało
– mruknęła
Melanie.
– Na razie musi to wystarczyć – powiedział, po czym zmienił
temat: – A ty
lepiej powiedz, Dale się odezwał? –
Mówiąc to miał bardzo wymowną minę, na co Melanie się zaśmiała.
– Nie – odparła, a gdy on uniósł brew,
powiedziała: – I
dobrze! Cieszę się, że musiał jakoś pilnie wyjechać na studia i od dnia rytuału
się z nim nie widziałam. Nie mam pojęcia jakbym wytłumaczyła mój pobyt w
szpitalu.
Rick pokiwał głową.
– Pewnie niedługo się zjawi.
– Pewnie tak. – I mówiąc to, uśmiechnęła się
do swych myśli.
Jasper leżał na łóżku w swoim pokoju, trzymając
głowę na kolanach Nessie. Obok nich leżał papier po zjedzonej białej czekoladzie,
a z magnetofonu słychać było ciche dźwięki soft rocka.
– Wiesz, że możesz przyznać, że
nie jest ok i ja w dalszym ciągu nie będę naciskać? – zapytała Nessie, słysząc
odpowiedź na zadane przez nią pytanie dotyczące samopoczucia.
– To jest naciskanie – mruknął, jednak nie czuł się
niedobrze z tego powodu. Przy Nessie nigdy nie czuł się nieswojo. W tym
momencie nawet wydawało mu się, że jest spokojny. – Może masz rację, nie jest w
porządku, ale też nie czuję się fatalnie. Właściwie nie wiem co powinienem
czuć.
Nie była pewna, czy pociągnie temat, ale milczała,
dając mu chwilę do przemyśleń i by mu nie przeszkadzać.
– Przez całe życie jej nie znałem
– powiedział po
chwili. – Wróciła
niedawno, a teraz znowu odeszła, tylko tym razem na stałe. Przyzwyczaiłem się
do tego, że jej nie ma, jednak nie jest tak, że jest mi wszystko jedno. Bo tak
naprawdę żałuję, że tylko raz poczułem, że jest moją matką. I czuję też złość,
wielką złość, do ludzi, którzy ciągle mi ją odbierali.
– Bryantowie też odebrali mi
matkę – wtrąciła
Nessie, ciągle gładząc go po włosach. –
Więc całkiem możliwe, że wiem, co teraz czujesz.
Odszukał jej drugą dłoń i uścisnął ją mocno.
Siedzieli tak dłuższą chwilę, pozwalając myślom by
same płynęły. Często pozwalali takim momentom zaistnieć i nigdy nie czuli się
znudzeni czy nieswoi z powodu wspólnego milczenia.
– Wiesz – odezwała się nagle Nessie – jakich dwóch rzeczy nauczyłam
się tamtej nocy?
Choć Jasper nie odpowiedział, wzrok, jaki jej
posłał, wskazywał na to, iż chce wiedzieć.
– Że nikogo nie można oceniać
przed poznaniem go –
ciągnęła. – W
Gritmore wszyscy myśleli, i to łącznie ze mną, że to twoja mama jest zdrajcą. A
tymczasem okazała się bohaterką.
Uśmiechnął się blado i milczał, czekając aż Nessie
będzie mówić dalej.
– A druga rzecz to… – przerwała, jakby zastanawiała
się jak to powiedzieć. –
Kiedy klęczałam przy Melanie… Kiedy myślałam, że umrze, to oprócz
wszechogarniającej rozpaczy, zdałam sobie sprawę, że to mogłam być ja. Mogłam
umrzeć i nie zrobiłabym wtedy wielu rzeczy, które chciałabym zrobić.
– Na przykład? – zapytał, otwierając szerzej
oczy.
Zamilkła na chwilę.
– Na przykład nie
odpowiedziałabym ci na twoje słowa z naszego pożegnania.
Jasper wstał i z lekko uniesionymi brwiami w
oczekiwaniu, usiadł przy niej tak, by patrzeć jej w oczy.
– Ja też cię kocham, Jasper.
Opatulona granatowym swetrem stała, wpatrując się
w świeżo ukopany kopiec. Próbowała przypomnieć sobie wszystkie miłe chwile,
które dzieliła z babcią, ale wspomnienia były zamazane i nie pozwoliły wypłynąć
na wierzch umysłu. Przed jej oczami ciągle stała twarz Brendy stojącej dookoła
powalonych przyjaciół, kiedy wydało się, że to ona przekazała Bryantom zegarek.
Zdrada jednak nie bolała Danieli najbardziej w tamtym momencie. Bolała ją jej
śmierć, której widok ciągle pojawiał się przed nią, gdziekolwiek nie poszła.
A kiedy jej umysł uwolnił się od myśli o babci,
świadomością wstrząsał fakt, iż zabiła człowieka. Wiedziała, że Roseann
Williams miała złe intencje i zrobiłaby wszystko, by na świecie powstały
wampiry, ale to nie zmieniało faktu, że Daniela zdała sobie sprawę, że jest
zdolna zabić bez zastanowienia.
Usłyszała dźwięk telefonu i leniwie sięgnęła do
kieszeni, by przeczytać otrzymanego SMS-a. Tak jak się spodziewała, był od
Nathaniela. Gdy tylko dowiedział się o śmierci jej babci, nie było dnia, w
którym by nie rozmawiali. Czuła się nieswojo kryjąc przed nim swój sekret, ale
nie miała innego wyjścia.
– Byłaś dzielna – usłyszała głos za sobą i
odruchowo wzdrygnęła się. Odwróciwszy się, spostrzegła Elsę, stojącą przy niej
z jedną ręką wetkniętą w kieszeń czarnego płaszcza, a drugą schowaną w gipsie.
– Nie sądzę – odparła i przeniosła wzrok z
powrotem na kopiec.
– Przykro mi, że straciłaś
członka swojej rodziny.
Daniela spojrzała na kobietę, starając się
zrozumieć, jak udaje jej się zachować spokój po tym co się wydarzyło. W tym
momencie obie stały przed grobem osoby, którą znały i ceniły najbardziej ze
wszystkich wtajemniczonych w magię. Jednak Daniela nie pamiętała, by od czasu
fatalnej nocy rytuału Elsa uroniła łzę. Z pewnego powodu denerwowało to
dziewczynę, jednak z drugiej strony była jej wdzięczna, że stanowi dla niej
emocjonalny autorytet. Szczególnie z powodu wyjaśnienia śmierci Brendy jej
rodzinie.
Było wiadome, że śmierć Roxany, Brendy i zranienie
Melanie w ten sam dzień mógł budzić jakieś podejrzenia szczególnie dlatego, że
powstały w zagadkowy sposób. Zaraz po zakopaniu Roseann, Rick upozorował pożar
garażu, w którym rzekomo zginęła Roxana, a Elsa zajęła się wyjaśnieniem śmierci
drugiej przyjaciółki. Napisała list, w którym jako Brenda opisywała swoją
śmiertelną chorobę, powody jej zatajenia i ryzykowną operację, którą miała
przejść w dzień rytuału w Slighton. Potem magią podrobiła akt zgonu opisujący
śmierć podczas operacji i dzięki temu Brendę można było pochować bez wszelkich
pytań i analiz lekarskich.
– Tak, mi też – odpowiedziała Daniela cicho.
Zaczął padać deszcz, co było bardzo częste w ciągu
ostatnich kilku dni, podobnie jak wysokie temperatury w przerwach opadów. Od
czasu rytuału natura wydawała się jeszcze bardziej chwiejna niż można by
przypuszczać.
–
Wiem, że nie miałam okazji ci jeszcze tego powiedzieć – odezwała się ponownie Elsa – ale jestem ci wdzięczna. Co
prawda, nie spodziewałam się, że któraś z was mogłaby tego dokonać, ale jak już
mówiłam, byłaś niezwykle dzielna tamtego dnia. Od dawna było widać twój
potencjał.
Daniela cichutko prychnęła.
– Mówisz, jakby to było coś
dobrego.
– Bo było. Nie mówię tu o
zabójstwie osoby, ale o dokonaniu czegoś, czegokolwiek, by uratować przegraną
sytuację.
Dziewczyna przegryzła wargę, by z jej oczu nie
wypłynęły łzy.
– Danielo – powiedziała Elsa, ciepło
łapiąc ją za dłoń. –
Ty jako jedyna byłaś na tyle silna, by spróbować wszystko naprawić.
– Ale nie naprawiłam – wtrąciła smutnym głosem
Daniela.
– W tamtym momencie rytuał
zaszedł za daleko, by można było go anulować. Jednak dzięki śmierci Roseann
został on przerwany tuż przed zakończeniem, co skorygowało rezultat.
Daniela popatrzyła na nią, starając się zrozumieć
jej słowa. Dotąd niewiele myślała o Bryantach, ale była przekonana, że rytuał,
dzięki ofierze Alice –
a raczej Roxany –
udał się, mimo śmierci sprzymierzonej czarownicy. Choć nie pokazali się w
swojej nowej postaci –
uciekli w momencie, w którym odkryto śmierć Roxany i powrót Alice – akurat to wydawało się oczywiste.
– Co to znaczy? – zapytała.
Elsa uśmiechnęła się lekko, pokrzepiająco, ale z
nutą smutku.
– Simon niewątpliwie został
przemieniony, jednak nie w takiej postaci jaką zakładano – wytłumaczyła. – Jest nieśmiertelny, potrzebuje
krwi by żyć i stanowi dla nas i dla wielu ludzi tego miasta śmiertelne
zagrożenie. Jednak nie może nikogo przemienić. Możemy więc założyć, że stał się
pół-wampirem.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Jeszcze chwilą była przekonana, że Herald i Ray, tak samo jak Simon, zyskali
nieśmiertelność. Przecież właśnie tego właśnie pragnęli wszyscy troje.
– Skąd to wiesz?
– Herald złożył mi wizytę – powiedziała. – Łatwo go unieszkodliwiłam, a z
rozmowy z nim wiem to, co ci powiedziałam.
Daniela spojrzała jeszcze raz na ziemisty kopiec,
a następnie przeniosła wzrok na pochmurne niebo, grzmiąco obwieszczając potężną
burzę. Minęła długa chwila, zanim się odezwała.
– Dlaczego jeszcze nie
zaatakował? –
wypowiedziała na głos swoje myśli.
– Nie wiem – przyznała Elsa. – Ale kiedy to się stanie,
musimy go powstrzymać. To jest nasze brzemię.
_________________________________________
Hej!
Właśnie przeczytaliście ostatni rozdział tej
historii (będzie jeszcze epilog, gdzie zamieszczę dłuższą notkę podsumowującą).
Starałam się wyjaśnić wszystko to, co wydarzyło się w dość zagmatwanym
poprzednim rozdziale. Mam nadzieję, że mi się udało i że wszystko jest jasne.
Tak jak chciałam, zamieściłam w tym rozdziale
cztery fragmenty dotyczące losów każdej z dziewcząt w odwrotnej kolejności w
jakiej były cztery pierwsze rozdziały.
Cóż mogę powiedzieć: nie miałam serca uśmiercać
żadnej z nich. Zbyt się do nich przywiązałam, by zrobić im coś takiego, dlatego
postanowiłam zrobić zwrot akcji w postaci oddania życia Roxany za swoją córkę. Dopiero
teraz, pisząc tę notkę, zdałam sobie sprawę, że jest w tym zabiegu wyraźne
nawiązanie do TVD, Johna Gilberta, Eleny i rytuału Klausa. Starałam się nie
kopiować żadnych motywów, ale no cóż, nie mogę tego wszystkiego już zmienić.
W Epilogu podam wyniki ankiety, która przez długi
czas wisiała na tym blogu! ;)
Pozdrawiam! :*
Nie jestem w stanie napisać niczego elokwentnego.. Jesteś genialna <3
OdpowiedzUsuńKarolcia
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nie uśmierciłaś dziewczyn! I chociaż naprawdę bardzo mi szkoda Roxany, to podobnie jak Damian jestem Ci wdzięczna, że uśmierciłaś ją, a nie Alice.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą to teraz zupełnie inaczej zaczęłam postrzegać tę postać. Wydaje mi się ona w jakiś sposób tragiczna, bo ona cały czas cierpiała sama, aby móc uchronić najbliższych. Opuściła swoje dzieci mimo tego, że bardzo je kochała, co musiało ja wile kosztować, pozwoliła im się znienawidzić, tylko po to, żeby nie groziła im śmierć. A na koniec oddała życie za swoja córkę. Jest mi cholernie smutno, bo wcześniej jakoś chyba trochę pomijałam tę postać, bardziej skupiałam się na dziewczynach, a Roxana naprawdę zasługuje tutaj na uwagę.
O Melanie szczerze mówiąc naprawdę się martwiłam. Jak o Alice mogłam być już spokojna, bo w końcu matka poświęciła za nią życie, tak co do Melanie byłam święcie przekonana, że nie żyje, bo byłoby to zbyt piękne. Ale jednak jest!
W ogóle to dziwię się, że mimo wszystko mieszkańcy ani tym bardziej władze miasteczka nie zaczęły interesować się tymi wszystkimi wypadkami. Śmierć Brendy, po której z tego co wiem choroby nie było widać, te tajemnicze i nie do końca wytłumaczone postrzelenie Mel no i śmierć Roxany w pożarze. Elsa musiała się rzeczywiście nieźle nagimnastykować, żeby to wszystko jakoś wyjaśnić.
Jestem jeszcze tylko ciekawa tej końcówki. Bo myślałam, że już teraz będzie spokojnie, a mam dziwne przeczucie, ze Ty znowu coś wykombinujesz! I szczerze mówiąc, to nie mogę się już tego doczekać xD
Pozdrawiam :*