piątek, 19 grudnia 2014

XVIII. DOMEK ZA WZGÓRZEM

– ROZDZIAŁ XVIII –
DOMEK ZA WZGÓRZEM


Minął niecały miesiąc odkąd mieszkańcy Glovemarks w czarnym pochodzie pożegnali trzech obywateli miasta. Spoczęli na pobliskim cmentarzu i każdego dnia na ich grobach pojawiały się świeże kwiaty. Przed szkołą ciągle jeszcze stały zdjęcia Misty Anderson, uśmiechniętej, mocno pomalowanej blondynki, która już nigdy nie będzie mogła napisać egzaminu maturalnego; oraz pani Owens, byłej nauczycielki literaury, trzymającej na rękach swojego – wtedy dziesięciomiesięcznego – synka Chastera z roześmianą buzią.
         Oczywiście, nikt nie znalazł sprawcy porwania, a tym samym sprawcy morderstwa. Nikomu nie mieściło się w głowie, że taka osoba pozostawała bezkarna i gdzieś tam chodziła po ulicach Glovemarks. Nikt nie pomyślałby, że za tym bezdusznym i brutalnym morderstwem stoi przykładny nauczyciel Simon Bryant. Brano pod uwagę wielu miejscowych zbirów, niedawno wypuszczonych z więzienia recydywistów, ale każdy posiadał jakieś twarde alibi. Dosłownie – policja nie miała już więcej pomysłów.


Siedziały wszystkie w salonie Turnerów, wraz z Elsą i jej synem. Nie było tutaj ani Helen, ani Becky – obie zajmowały się własnymi sprawami. Damian niedawno wrócił ze szpitala, dwa tygodnie po Alice, ale oboje czuli się już dobrze, szczególnie dzięki Vermasterum acillici.
 - Simona nie ma w Glovemarks – oznajmiła Elsa McCain, siedząc z gracją na fotelu i dziękując gestem głowy za kawę, którą przygotował jej Jasper. – Dał nam i sobie wiele dni wytchnienia, ale teraz znowu wraca do swojej roboty. Szuka kolejnej naiwnej czarownicy.
         Nastrój natychmiast posępniał. Nie chciały znowu wracać do ciężkiego zadania, które przed nimi stało. Chciały się od tego wszystkiego odciąć, chciały zapomnieć o cierpieniu i niemocy. Minęło już wiele czasu, ale żadna z nich nie mogła pochodzić się ze śmiercią trójki niewinnych mieszkańców Glovemarks. Ciągle przed oczami stały im sylwetki znajomych osób, skrępowanych, czekających w panice na śmierć. Było to takie niesprawiedliwe, że nie przestawały się o to siebie obwiniać. Ale to przecież nie była ich wina. To wszystko przez Simona Bryanta, chorego ambicją mężczyzny, który bez dowodów postanowił zemścić się za coś, czego nawet nie zrobiły.
         Miał rację. Wiedział, że morderstwo niewinnych zaboli je okrutnie. Bardziej, niż gdyby podniósł rękę na którąś z nich.
- Świetnie – powiedziała w końcu Melanie grobowym tonem, całkowicie wyprutym z emocji. Nikt nie kwapił się, by cokolwiek więcej powiedzieć – nie było żadnego sensu tego komentować. Wiedziały, że to nastąpi. Simon nie mógłby czekać w nieskończoność.
- Może zajmiemy się tym, po co tu wszyscy przyszliśmy? – zapytała Alice, chcąc zmienić temat i przerwać przerażającą i przedłużającą się z każdą chwilą ciszę. Czuła, że gdyby nic nie powiedziała, za bardzo pogrążyła by się w myślach i wyrzutach sumienia, iż rozpłakałaby się po raz kolejny.
         Wszyscy spojrzeli na nią.
- Rzeczywiście – powiedziała Elsa, odkładając filiżankę kawy na spodek. – Trzeba przedyskutować twój wyjazd do Roxany.
         Bo właśnie to było powodem ich spotkania. Przez miniony miesiąc były zbyt przybite, by cokolwiek zrobić. Dopiero przed tygodniem Alice oznajmiła, że jest gotowa spróbować spotkać się z mamą i zapytać ją o naszyjnik. Wymagało to od niej wiele siły, ale zdecydowała się i nie zamierzała się wycofywać. Wydawało się to być jedynym rozwiązaniem całej sytuacji. Simon nie podejmował żadnych kroków, więc powinny go uprzedzić, albo przynajmniej spróbować. Odnalezienie naszyjnika byłoby dużym sukcesem.
Poza tym, chciała zając czymś innym myśli. Chciała patrzeć do przodu, znaleźć przed sobą jakieś światełko, coś, na czym mogłaby się skupić. Więc skupiła się na perspektywie spotkania matki. Cokolwiek, byle przestać myśleć o tych trzech twarzach, które zniknęły z tego świata bezpowrotnie.
Każda coś takiego robiła. Daniela rzuciła się w wir nauki, pracy i jeszcze raz nauki, tyle że magii. Zaczęła interesować się magicznymi roślinami i ich właściwościami. Melanie zadziwiająco porzuciła randkowanie, przerzucając swoje zainteresowanie się na rower i codziennie po dwie godziny jeździła po ulicach Glovemarks. Nessie z jeszcze większym zapałem zaczęła pisać teksty piosenek oraz więcej śpiewać. Ciągle często spotykała się z Jasperem, kiedy James nie mógł, a stawało się to coraz częstsze. Przez ostatni tydzień spotkali się tylko dwa razy.
- Naprawdę chcesz to zrobić? – zapytał Jasper, patrząc na siostrę z niedowierzaniem. Nie miał pojęcia, dlaczego zamierza zobaczyć matkę; on nie miał na to najmniejszej ochoty. To przecież ona sama wybrała im takie życie – życie z daleka od siebie. To oznaczało, że rodzicielka nie życzy sobie ich obecności w swoim świecie.
         Alice popatrzyła na brata. Nie chciała mieszać go w to zebranie, ale się uparł, a poza tym Nessie stanęła po jego stronie. Uważała, że powinien o wszystkim wiedzieć.
- Tak – odpowiedziała. – Muszę spróbować. – Przełknęła ślinę. – Chcę spróbować.
         Nikt nie wiedział, czy mówiła o szukaniu naszyjnika, czy o spotkaniu się w mamą. A może jedno i drugie?
         Jasper westchnął i nic więcej nie odpowiedział.
- Poproszę o adres – Alice zwróciła się do Elsy, a ta dopiero po chwili wyciągnęła ze swojej torebki portfel, a z niego małą, jasnozieloną karteczkę i podała ją dziewczynie.
- Powodzenia – powiedziała i uśmiechnęła się do niej słabo, próbując nadać jej otuchy.
- Jadę z tobą – rzekł zupełnie spodziewanie Damian.
- Nie – odpowiedziała tamta natychmiast, ściskając jego dłoń, która spoczywała na jej kolanach. – Nie możesz, ciągle musisz wypoczywać.
         Damian jęknął, widocznie zdenerwowany.
- Ciągle to mówisz – mruknął z wyrzutem.
- Nie będę się teraz z tobą kłóciła – oznajmiła stanowczym tonem. – Poza tym Nessie zaoferowała się, że mi potowarzyszy.
         Wszyscy zwrócili się w stronę piosenkarki, bowiem nie wiedzieli o tym postanowieniu. Zdecydowała się już kilka dni wcześniej i zapytała Alice, czy może jej towarzyszyć.
- Chcę po prostu dowiedzieć się czegoś z jej ust o mojej mamie – powiedziała cicho Nessie, spuszczając wzrok, po czym go podniosła i przepraszająco spojrzała na Jaspera, że mu o tym wcześniej nie powiedziała. On z początku zesztywniał, a potem pokiwał głową nic nie mówiąc.
- Jak uważacie – oświadczyła Elsa i wypiła elegancko ostatni łyk kawy. – Ale i tak w dalszym ciągu uważam, że wyjazd jest nadaremny. Roxana nie ma zegarka.
         Alice milczała, nie zamierzając się kłócić. Ona jednak czuła, że jeśli tego nie zrobi, nie zazna spokoju.
- Jeśli twoja mama ma zegarek – powiedziała Daniela – to zdobyć go możesz tylko ty.


- Nie bądź taka – rzekł Simon Bryant uwodzicielskim tonem i zbliżył się do ciemnoskórej kobiety. Ona natychmiast odsunęła się od niego.
- Och nie, Simonie, mnie nie nabierzesz na takie sztuczki – powiedziała, kiwając palcem. – Grece mogła i się nabrać, ale spójrz jak skończyła.
- I tak jej nienawidziłaś – zauważył mężczyzna, robiąc kolejny krok w jej stronę. Była młodsza od Grece, piękniejsza i bardziej kusząca. – Nie ubolewasz, że twoja siostra zginęła.
         Zaśmiała się na cały głos.
- Fakt, nie przepadałam za nią – przyznała. – Za bardzo się rządziła i za wcześnie nas opuściła. Nie dbam o to, że umarła. Tutaj, w Oazie wszystkich Czarnych Czarownic, dzieje się to niemal codziennie. Ale to nie ma nic do rzeczy.
         Odwróciła się i pewnym ruchem nalała sobie do kieliszka whisky. 
- Och, Rose, nie daj się prosić – rzekł, stając za nią. Pogładził ją po gołym ramieniu, a ona natychmiast odsunęła jego rękę. Prychnęła.
- Och, Simonie, Simonie. Jeszcze nie nauczałeś się, że nie jestem Grece? Dlaczego ludzie zawsze traktują mnie jak ona? – To ostatnie pytanie zwróciła do siebie i zirytowana przewróciła oczami. – Ja nie dam się uwieść, przekupić, ani nic z tych rzeczy. Jeśli chcesz, bym ci pomogła, chcę czegoś w zamian. Czegoś namacalnego i to nie są pieniądze. Chcę jakiś magiczny przedmiot, którego nigdzie nie można znaleźć.
         Simon popatrzył na nią, oceniając czy powinien jej ufać. Nie był pewien, czy może zdradzić jej sekret o którym tylko on wie. Myślał, że sprawa z Roseann pójdzie mu gładko i szybko, ale ta kobieta nie przypominała uległej Grece. Było trudniej ją przekonać.
- Być może jest coś takiego – wyznał, przeciągając każdą sylabę i robiąc ponownie kilka wolnych kroków w jej stronę. – Ale będzie wymagało to dwustronnej współpracy.
         Czarownica wlała sobie do gardła drugi kieliszek i odstawiła go na stół.
 - Więc słucham – powiedziała, krzyżując ręce na piersiach. – I jeszcze jedno: nigdy nie mów do mnie Rose. Nie cierpię zdrobnień. Są takie infantylne.


Nie spodziewały się, że będzie aż tak daleko. Elsa uprzedziła je, że jazda samochodem potrwa pięć godzin, ale nie pomyślałyby, że będzie to trwać tak strasznie długo. Może to przez to wszechogarniające zdenerwowanie? Siedziały sztywno, zajęte własnymi myślami, pełne obaw co do zbliżającego się spotkania. Nie wiedziały czego oczekiwać. Co więcej, nawet nie wiedziały czego szukać; Elsa nigdy nie odwiedziła Roxany, dlatego nie mogła opisać im wyglądu domu. Znały jedynie adres.
         Teraz to Nessie prowadziła, zmieniła się z Alice dwie godziny temu. Dochodziła już 14, a to oznaczało, że przejechały już ponad pięciogodzinną trasę. Dojechały już do docelowej miejscowości, dlatego teraz jechały wolno, gdyż wszędzie musiały wyglądać niskiego domu z numerem 99.
         Po prawej stronie wielka willa z piękną czerwoną dachówką z numerem 96, po lewej trochę mniejszy domek z trzema wielkim krasnalami ogrodowymi na podwórku pod numerem 97. Kilkanaście metrów dalej, na niewielkim pagórku stała średniej wielkości chatka z którego komina wydobywał się czarny dym. Kolejność wskazywała na numer 98. Dalej znajdowały się jedynie mniejsze lub większe pagórki, pokryte zdrową żywozieloną trawą.
- Gdzie jest 99? – zapytała Nessie Lenson ze zdenerwowaniem, kiedy zjeżdżała na pobocze. Obie wysiadły z samochodu i rozglądnęły się po okolicy. Żadnego domu więcej nie zauważyły.
- Może zapytamy mieszkańców? – zaproponowała Alice. W duszy jednak głęboko obawiała się, że nie trafiły we właściwe miejsce. Albo gorzej: że jej matka podała zły adres Elsie. Szczerze powiedziawszy, nie zdziwiła by się bardzo.
         Zaczęły wspinać się na pagórek, mając zamiar zapytać jakiegoś mieszkańca domu z numerem 98 o dom Roxany. Jednak kiedy wyszły na szczyt i już miały podejść do płotu, nie potrzebowały pomocy. Znalazły to, czego szukały.
         Mały, niepozorny domek, pokryty jasnożółtą farbą z miniaturowym ogródkiem, stał, schowany za pagórkiem sąsiadów. Idealne miejsce dla osoby, która chciałaby się ukryć. Tylko przed kim? Przed własnymi dziećmi? Przed przeszłością?
Bez słowa zeszły na dół i skierowały się w stronę furtki. Zauważyły, że jedno okno domu było otwarte, co świadczyło, że właściciel jest w domu. Chociaż droga nie poszła na marne.
Gdy stały już przed bramą i Nessie miała zadzwonić dzwonkiem, Alice niespodziewanie złapała ją za rękę. Tamta popatrzyła na przyjaciółkę ze zdziwieniem.
- Co się stało, Alice? – zapytała szeptem.
         Dziewczyna patrzyła na dom z obawą, przybliżając się do Nessie.
- Boję się – wyszeptała w odpowiedzi.
         Nessie uścisnęła dłoń przyjaciółki i zaśmiała się melodyjnie, by dodać jej otuchy. Prawdę mówiąc rozumiała jej lęk, wiedziała, że musi być to trudne.
- Alice, to przecież ona powinna się bać.
         Popatrzyła na Nessie, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu i uśmiechnęła się smutno. Westchnęła i podniosła dłoń na wysokość dzwonka.
- Masz rację – powiedziała, wzdychając, a wtedy rozległ się dźwięk.
         Początkowo nic więcej się nie stało, nie licząc tego, że Alice znowu się zestresowała. Dopiero po dłuższej chwili zobaczyły otwierające się drzwi i kobiecą sylwetkę wyłaniającą się z wnętrza.
         Miała ciemne włosy, spięte w niedbały kok, a na nosie okulary do czytania. Czerwony opinający sweterek podkreślał jej kobiece kształty, a czarne eleganckie spodnie, ubrudzone w jednym miejscu czymś, co wyglądało na masę krówkową, dziwnie kontrastowały się z roboczymi papciami. Jednak kobieta sprawiała wrażenie zadbanej, dumnej i porządnej.
         Alice zdenerwowała się na widok rodzicielki jeszcze bardziej. Od razu ją poznała; wyglądała identycznie, jak na zdjęciu, które posiadała, tylko że była o te dziesięć lat starsza. Przypomniała sobie wszystkie wspomnienia, które pamiętała, kiedy to matka bardzo opiekuńcza, zawsze trwała przy swoich dzieciach. Do czasu, jak się okazało.
         Kobieta szybkim krokiem przeszła przez podwórko i stanęła przed furtką. Dopiero teraz podniosła oczy na gości. Z początku jej wzrok spoczął na Nessie i zastygł. W ogóle, cała zatrzymała się w pół ruchu, zaskoczona i wstrząśnięta. Już chciała otworzyć usta, kiedy przeniosła wzrok na Alice. I teraz jeszcze bardziej wyszczerzyła oczy z niedowierzaniem, a usta instynktownie otworzyła. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydać z siebie głosu.
- Dzień dobry – odezwała się Nessie Lenson, nie mogąc znieść tej chwili ciszy.
         Roxana nie spojrzała na nią, wpatrywała się ciągle w swoją córkę. Jej oczy zaszły mgłą, ale byłą zbyt silna, by się rozpłakać.
- Czy wpuścisz… Czy możemy wejść do środka? – zapytała Alice, wydobywając z siebie głos. Był to jakby impuls, by również i matka zdołała się odezwać:
- Alice…
         Ten szept, cichutki jak powiew, ścisnął serce dziewczyny. Nie pamiętała, kiedy matka ostatni raz wypowiedziała jej imię. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo za nią tęskniła. Tam, w cichym mieście Glovemarks, z surową, ale zarazem kochaną babcią i wspaniałą ciotką, z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajała się do życia bez rodziców. Ale zawsze było w jej sercu coś, za czym tęskniła, do czego chciała lgnąć, gdzie chciała znaleźć utraconą ostoję. Teraz poczuła, że już dawno, podświadomie, chciała zobaczyć mamę.
         Mamę, która Cię zostawiła, powiedziało jej coś w głowie, przypominając odrzucenie przed dwunastoma latami. Żal walczył w jej sercu z tęsknotą. Nie wiedziała co zrobić, ani co powiedzieć. Po prostu stała, patrząc na twarz rodzicielki.
         Roxana przełknęła ślinę, jakby starając się sprawić, by głos był bardziej stabilny i powiedziała:
- Proszę, wejdźcie. – Ustąpiła im miejsca, a one nieśmiało przeszły przez furtkę i skierowały się w stronę wyjścia. Kobieta bez słowa otworzyła drzwi, ale Nessie nie ruszała się z miejsca.
- Nie idziesz? – zapytała Alice, patrząc na przyjaciółkę. Ta pokręciła głową.
- Musicie porozmawiać same – szepnęła i odwróciła się, by usiąść na niewielkiej ławce w ogródku. – Poczekam tu na ciebie.
         Nikt nic więcej nie powiedział. Nessie miała rację. Teraz czas na rozmowę matka-córka.
         Roxana ściągnęła fartuch i powiesiła go w kuchni, po czym zrobiła herbatę i postawiła ją na stoliku przed Alice. Dziewczyna siedziała nieruchomo, zdenerwowana, bała się poruszyć. Rodzicielka zajęła miejsce na kanapie naprzeciw i patrzyła w oczy córki. Nastąpiła chwila ciszy i Alice zastanawiała się czego chciałaby dowiedzieć się najpierw. Wcześniej miała miliony pytań i bez problemu mogłaby wpisać w ciągu kilkunastu sekund co najmniej dziesięć, ale teraz miała pusty umysł. Nie miała pojęcia od czego zacząć.
         Zaczęła więc ona po długiej chwili ciszy.
- Podejrzewałam, że któregoś dnia się zjawisz – odparła Roxana cicho i zanim Alice zdążyła zapytać skąd, dodała: – Zawsze byłaś za dobra.
         Aluzja do przeszłości wprawiła je obie w melancholię. Przypomniały sobie najbardziej pamiętliwe chwile życia, obarczone tęsknotą i poczuciem, że to już wszystko minęło.
- Nigdy nie chciałam, by o cię spotkało – szepnęła po chwili. Wpatrywała się w podłogę, na której leżał brązowy dywan, a w jej głosie Alice usłyszała wyrzut sumienia. Zastanawiała się, czy słowa, które wypowiedziała jej matka były skierowane do niej, czy były jedynie głośnym westchnieniem.
- Co? – chciała wiedzieć dziewczyna.
         Matka poniosła na nią wzrok i głosem pozbawionym emocji powiedziała:
- Nigdy nie chciałam, byś została czarownicą i choć trochę miała życie podobne do mojego. – Westchnęła i przetarła twarz dłonią. Zamilkła, by za chwilę dobitnie powiedzieć: – Magia to przekleństwo.
         Alice nie wiedziała, co miała myśleć o słowach matki. Uważała, że posiadanie mocy to dar, który czyni czarownice wyjątkowymi. Oczywiście, nie czuła się z tego powodu lepsza od zwykłych ludzi. Nigdy tak nie było. Sama wolałaby nie mieszać się w nadnaturalny świat, wolałaby wrócić do dawnej rzeczywistości, w których mogłaby przejmować się tylko zwykłymi ludzkimi problemami.
- Bardzo starałam się, by oddalić cię od tego – ciągnęła Roxana. – Ale jak wiele rzeczy, mi nie wyszło. – Przerwała, zanurzając się we własnych myślach i dopiero po chwili ponownie spojrzała na córkę. Wydawało się, że jej szare oczy zawierają w sobie jakiś ciężar i niemoc. – Jak bardzo jesteś na mnie zła?
         To pytanie zaskoczyło Alice. Nie spodziewała się, że na wstępie usłyszy takie pytanie. Widocznie matka zdaje sobie sprawę ze swej winy. To w jakiejś jednej setnej części ucieszyło dziewczynę. Odpowiedziała po chwili, mówiąc wolno, a z każdym kolejnym wyrazem nabierając rozpędu:
- Zostawiłaś… – Nie wiedziała dlaczego, ale nie chciała nazywać rodzicielki bezpośrednio. Wolała mówić bezosobowo, tak było łatwiej. – Żyłam przez dwanaście lat bez matki. Jednego wieczoru pocałowała mnie na dobranoc, a kiedy wstałam rano, jej już nie było – mówiła, z każdym następnym słowem wylewając z siebie skrywane dotąd uczucia żalu. – Zastałam jedynie puste pościelone łóżko i czerwone papcie leżące niedbale na podłodze w sypialni. Każdego dnia zadawałam sobie pytanie, co takiego jej zrobiliśmy, ja i brat, by matka postanowiła nas opuścić. Co takiego było ważniejsze od nas. Ale nigdy nie znalazłam odpowiedzi.
         Oczy Roxany zaszły łzami, a podbródek zaczął się trząść. Schowała twarz w dłoniach, chcąc ją ukryć i Alice zrobiło się przez chwilę żal rodzicielki. Nie lubiła patrzeć na czyjeś łzy, szczególnie, gdy nie wiedziała, jak pocieszyć nieszczęśliwą osobę. Ale teraz przecież nie mogła podejść do niej i ją pocieszyć. Przecież to ona tutaj była ofiarą.
         Trwało to dłuższą chwilę, zanim Roxana odkryła twarz i powiedziała, zachrypniętym głosem, patrząc prosto w oczy córki:
- Wiem, że nigdy nie zwróci ci to cierpienia, ale przepraszam za każdą chwilę, w której mnie potrzebowałaś, za każdą zmarnowaną na mnie myśl.
         Alice nie zdawała sobie sprawy, że jej oczy również zaszły łzami. Jak długo czekała na te słowa? Jak wiele razy zastanawiała się, czy jej matka żałuje swojego czynu? Nie wiedziała jednak, czy jest w stanie jej wybaczyć. To było z trudne, by mogła decydować o tym w tej chwili.
         Przyjaciółki często wypominały jej naiwność i miały rację, bo Alice uwierzyła matce. Była pewna, że jej słowa są szczere. Widziała to w jej oczach, jej zachowaniu.
- Nie wytłumaczysz się? – zapytała, nie zdając sobie sprawy, że mówi do niej bezpośrednio.
- Nie ma dla mnie wytłumaczenia – odpowiedziała tamta suchym głosem, pełnym przekonania.
- Po to tutaj przyszłam – odpowiedziała dziewczyna, miętosząc dolną część swojej bluzki. – Chcę usłyszeć twoje motywy. Chcę wiedzieć co popchnęło cię do podjęcia decyzji, by nas opuścić.
         Roxana wpatrywała się w córkę, jakby bała się, że jeśli odwróci wzrok, osiemnastolatka zniknie. Westchnęła i powiedziała:
- Masz do tego prawo. – Zamilkła na chwilę, jeszcze raz westchnęła i zaczęła mówić: – Trzynaście lat temu, wraz z Elsą, Rene i Rickiem byliśmy zdeterminowani, by powstrzymać Edmunda przed uwolnieniem zaklęcia nieśmiertelności. Zaatakowaliśmy Anastasię Willox, Edmund zabił Rene… – Przerwała, zamknęła oczy, przełknęła ślinę, a potem kontynuowała: – Odpłaciłam mu za to. Odpłaciłam tym samym, choć niczego to nie zmieniło. Rene umarła bezpowrotnie, nic nie mogłoby przywrócić jej do życia. Ale w tamtym momencie nie miało to znaczenia. Chciałam się zemścić. Więc zabiłam go. Użyłam całej mojej mocy, by pozbawić go oddechu. – Odwróciła wzrok, jakby bojąc się pogardliwej reakcji Alice. Ale ona nie patrzyła na matkę z odrazą. Jej spojrzenie było spokojne i oczekujące. – I choć brzydzę się sobą, tym, że zabiłam człowieka, nie żałuję. Jestem pewna, że drugi raz, widząc śmierć ukochanej osoby, zrobiłabym to samo. – Wreszcie przeniosła wzrok na córkę. – Możesz mną pogardzać, ale mówię ci prawdę.
         Nie odpowiedziała. Ciągle wpatrywała się w matkę, oczekując kolejnych słów.
         Więc Roxana je wypowiedziała:
- Za ten czyn zapłaciłam nie tylko zaburzeniem porządku etycznego w mojej głowie. Miałam również zapłacić większą cenę. – Westchnęła. – Bryantowie zawsze odpłacają życie jednej osoby kilkoma ludzkimi istnieniami.
         Alice zacisnęła usta, nie chcąc się rozpłakać. Przypomniała sobie kolorowe zdjęcia uśmiechniętych twarzy, które do dzisiaj widnieją przed budynkiem liceum. Trzy uśmiechnięte twarze, zabite z zemsty za śmierć Grece.
- Simon i Herald dowiedzieli się, że to ja go zabiłam. Nie wiem skąd, ale wiedzieli to. Chcieli się zrewanżować. – Prychnęła, a jej głos stał się po części niestabilny, ale także wściekły. – Chcieli zabić najważniejsze osoby w moim życiu.
         Zamilkła. Patrzyła na Alice, a ona dopiero po chwili szepnęła:
- Nas…
         Powolny ruch głową Roxany potwierdził przypuszczenie dziewczyny. Powoli zaczęło w jej głowie kształtować się wszystko to, czego nigdy nie brała pod uwagę.
- Byłaś… szantażowana? – wyszeptała.
- Nie mów tego tak, jakby diametralnie zmieniało całą sprawę – powiedziała natychmiast matka. – Ale tak. Szantażowali mnie. Byli gotowi zabić dwójkę małych dzieci w zemście za śmierć ojca. Nie mogłam na to pozwolić. Broniłam się prawie przez rok, oddalając ich od swojego domu, stwarzając zaklęcia ochronne. Jednak nie mogło trwać to wiecznie i wiedziałam o tym. Ale John stał po mojej stronie, mocno mnie wspierając.
- Tato… wiedział o tym, że jesteś czarownicą? – zapytała Alice i jej serce zaczęło mocniej bić.
Roxana pokiwała głową.
- Oczywiście, że tak – przyznała. – Nie mieliśmy sekretów. Pomagał mi we wszystkim, nigdy we mnie nie zwątpił. Wiedziałam, że był bardzo zawiedziony, że zabiłam człowieka, ale nie oddalił się ode mnie. – Zamilkła, przypominając sobie twarz męża i w jej sercu znowu zagościła tęsknota i żal. – Może gdyby nie umarł, nie zrobiłabym tego, co zrobiłam później?... – Westchnęła i powiedziała jakby do siebie: – „Co by było gdyby…” – najbardziej bezsensowne pytanie.
         Alice niepokojąco poruszyła się w fotelu.
- Ale… – zaczęła, bojąc zadać się to pytanie. – Ale tato nie umarł z powodu Bryantów, prawda?
         Roxana natychmiast odpowiedziała:
- Oczywiście, że nie. John umarł w najzupełniej ludzki sposób – powiedziała gorzko. – To co wiesz o jego śmierci, jest prawdą.
         Alice uspokoiła się minimalnie. Nie zniosłaby, gdyby przez Bryantów straciła jeszcze jedną osobę.
- Chciałam by kara dosięgła tylko mnie, skoro to ja podniosłam rękę na ludzkie istnienie – ciągnęła Roxana swoją opowieść. – Simon zgodził się, bym dobrowolnie opuściła Glovemarks na zawsze. Stworzyłam zaklęcie, które miało ochraniać wasz dom przed Bryantami, a sama postanowiłam zniknąć z waszego życia. Tak miało być lepiej. Wiedziałam, że będziecie cierpieć, że będziecie mnie nienawidzić. Ale tylko tak mogłam ochronić was przed śmiercią. Chciałam dać wam życie z dala od magii, intryg i niebezpieczeństw. Wybrałam mniejsze zło. Więc uciekłam, zamiast walczyć. Stchórzyłam. Schroniłam się w małym domku z dala od wszystkiego. Pozwoliłam Bryantom wierzyć, że pomagam im w odnalezieniu naszyjnika. Mówiłam, gdzie mogą go szukać. Powiedziałam im, że Anastasia stworzyła zaklęcie chowające zegarek w skrytce, którą znał tylko ich ojciec. Żyłam tutaj, starając się oddalić ich coraz bardziej od Glovemarks, by nigdy nie mogli powtórzyć zamiarów Edmunda. W końcu po latach się zdecydowali. Wrócili do Glovemarks, a ja nie miałam jak was ochronić. I właśnie wy wkroczyłyście na sam środek walki starszego pokolenia, choć nigdy nie miałyście poznać magii.
         Zapanowała cisza.
- Robiłaś to wszystko dla nas? – zapytała Alice, jakby to do niej nie docierało.
- To nie stawia mnie w dobrym świetle, Alice – powiedziała ze zniecierpliwieniem Roxana. – Masz za dobre serce, kochana. Nie powinnam była was zostawiać, nawet gdyby to było dla waszego dobra. Przecież jestem czarownicą, powinnam znaleźć jakieś rozwiązanie, a nie dać się zastraszyć zwykłym ludziom.
- To nie są zwykli ludzie – wtrąciła Alice. – To potwory.
- To prawda – przyznała Roxana i dodała: – Ale zawsze jest jakieś inne rozwiązanie.
         Zapanowała cisza. Alice intensywnie zastanawiała się nad słowami matki. Próbowała sobie wyobrazić jej życie po zabójstwie Edmunda. Starała się wczuć w jej sytuację, chociaż tak naprawdę nie dało się tego uczynić. Nie była matką, nie wiedziała co znaczy miłość do własnego dziecka. A Alice była pewna, że matka ją kocha. Choć wybrała złą drogę sprowadzenia na dzieci bezpieczeństwa, to właśnie tym się kierowała: miłością. W swoich dążeniach upadła i zdecydowała się na ostateczne. Uważała, że jedynie zniknięcie jej, osoby, które sprowadzała tyle problemów do ich życia, może te problemy zlikwidować. Ale i tu poniosła klęskę. Uciekając, nie obroniła własnych dzieci przed magią. A może wręcz przeciwnie?
         Roxana, jakby wyczuwając myśli córki, powiedziała:
- Kocham cię, Alice Veronico. I kocham równie mocno twojego brata.
         Właśnie w tamtym momencie nie wytrzymała. Rozpłakała się tak gwałtownie i tak głośno, że spowodowało to również łzy na twarzy Roxany. Podeszła ostrożnie do córki i kiedy ta nie odsuwała się, uścisnęła jej dłoń. I siedziały tak, szlochając.
         Alice tak naprawdę była wściekła. Nie na kogoś konkretnego, było tutaj za dużo czynników decydujących o takim splocie wydarzeń. Była po prostu wściekła na los, że rozdzielił ją z matką. Na to, że los zdecydował, by w ręce Edmunda wpadł naszyjnik z tarczą zegara. Na to, że jej matka wraz z przyjaciółkami i przez to one same, należały do rodu czarownic z Gritmore i że to one były zobligowane do powstrzymania Bryanta. Na to, że tamtego dnia zmarła Rene Lenson, a przez to, że matka zabiła Edmunda sprowadzając na sobie gniew jego synów. Na to, że akurat rok później zmarł jej ojciec, nie mogąc tym samy dłużej wspierać matki. Na to, że los tak pokierował jej życiem, że jej matka odeszła. I na to, że jednak odejście Roxany okazało się nadaremne.
         Gdyby nie magiczna sfera w ich życiu, te dwie kobiety siedzące teraz w salonie malutkiego domu z numerem 99, mogłyby być szczęśliwe.
         Co by było gdyby…? – najbardziej bezsensowne z pytań.


_____________________________________________________

Oficjalnie mam sklerozę. Gdyby nie Karolina, to bym zapomniała dodać rozdziału! Wybaczcie! To wszystko z radości, że mam już przerwę świąteczną i nie muszę się uczyć! 
Więc w związku ze świętami, chcę Wam życzyć wszystkim radosnych i cudownie spędzonych świąt! Dużo zapału, weny i uśmiechu w Nowym Roku! 
Następny rozdział 30 grudnia! Obiecuję, że będzie wtedy na sto procent!
Pozdrawiam! :*





8 komentarzy:

  1. W razie jak byś zapomniała dodać rozdział to ja Ci przypomnę!
    Co do rozdziału, to oczywiście jest cudowny i piękny ;*
    Nie dziwię się, że dziewczyny odczuwają wyrzuty sumienia, choć nie są winne.
    Można było się domyślić, że Simon zacznie szukać nowej wiedźmy, ale żeby siostrę Grace? Trzeba przyznać, że skoro tamta nie przejęła się jej śmiercią to musiały być bardzo zżyte. A ja narzekam na moje stosunki z Anką ;D
    Mam dziwne wahania co do matki Alice.. Nie wiem niby żałuje, nie chce się usprawiedliwiać ale.. No właśnie coś mi w niej nie pasuje.. Mam nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia!
    Dużo weny! Pisz rozdziały póki masz czas... Bo potem dowalą Ci z Łaciny biologi i innych idiotycznych rzeczy i nie będziesz wiedziała w co ręce włożyć ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem!
    I tak w sumie, to się trochę dziwie Alice, ze tak szybko wymiękła i ustąpiła matce. Chociaż widać, że decyzja kobiety musiała być dla niej bardzo bolesna. Ona naprawdę żałuje, ze zostawiła dzieci i tak naprawdę, to przecież zostawiła je, żeby je chronić. Myślę, że może nie od razu, ale jakoś powoli dojdą do porozumienia z Alice i Jasperem.
    A co do początku rozdziału, to był cholernie przygnębiający, chociaż w sumie można powiedzieć, ze cały taki był. Śmierć tych ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z tym całym sporem o zegarek mnie dobiła. I nie mogę się już doczekać, jaką akcję nam szykujesz z tą całą Rose xD mam wrażenie, ze będzie się działo i z jednej strony się tego obawiam, ale z drugiej nie mogę się doczekać :P
    A tak zbaczając z tematu, to jak masz wolną chwilę to zapraszam do siebie na nowy rozdział :)
    Wesołych świąt :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że tak jakoś wyrywkowo komentuję. :) Ale gdy tylko zdobyłam chwilkę czasu, jestem już.
    Myślę, że ten rozdział przypadł mi do gustu. Alice jest dobra, miła i zasługiwała na szczęśliwe dzieciństwo, kochającą rodzinę... Jednak nawet wychowana częściowo bez rodziców jej łagodność ukształtowała się w odpowiedni sposób. : ) W tym rozdziale zyskała całkowita sympatię, bo jak jej nie można lubić? Takie pojednanie z matką, wyjaśnienie przyczyn. Już wiem! - krzyczę. Jednak nadal trapią mnie pomysły Bryantów. Najchętniej wydrapałabym kiedyś oczy Simonowi! ;)
    Również życzę miłej atmosfery świątecznej oraz żeby utrzymywała się jak najdłużej w Twoim sercu, dodając weny. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze raz - To straszne co zrobił Simon. I okropne są tego skutki... Ale tak bardziej w związku z rozdziałem. Mam mieszane uczucia co do podejścia Alice. Mimo wszystko chyba jednak się cieszę, że ta umiała w jakiś sposób zrozumieć postępowanie matki. Nie pochwalam tchórzostwa Roxane, ale mimo wszystko wyznanie całej historii i wyrzutów sumienia też by mnie zmiękczyło. Rozdział świetny, nie mogę się doczekać co będzie dalej.
    Pozdrawiam, Julss

    Wesołych i spokojnych świąt! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział, będę musiała w najbliższych dniach zabrać się za poprzednie, oczywiście skomentuje również.Świetnie napisane, było w nim tyle emocji :)
    Pozdrawiam i życzę weny
    alex2708.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. A jednak wszyscy zakładnicy zginęli. Nie powiem, miałam jeszcze drobną nadzieję, że jakoś da się to odkręcić. ;_; No nic. Dużo się wyjaśniło. Przynajmniej ta kwestia z odejściem matki Alice. Nie wiem, co ja bym zrobiła na jej miejscu. To takie okropne. Jeszcze bardziej nienawidzę Bryantów. Tego przeklętego socjopatę Simona najbardziej. A tak lubiłam te imię... ;(

    OdpowiedzUsuń
  7. Trochę późno się pojawiam, ale jestem. Tak to jest jak rzadko się wchodzi na bloggera ;x
    Nie dziwię się dziewczynom, że się obwiniają za śmierć tamtych ludzi. Każdy DOBRY człowiek tak ma. Mogą sobie myśleć, że przecież jakby nie to, że są czarownicami to oni by żyli. To jest przykre, że one były tak przygnębione, ale to normalne.
    Simon sobie szuka kogoś na zastępstwo Grace... No cóż. Potrzebuje jakiejś czarownicy, ponieważ sam może sobie nie dać rady. Ech...
    I podobało mi się to spotkanie z matką Alice. Ta rozmowa. Ta reakcja na swój widok... Nie wiem szczerze co mogę powiedzieć.... Ale wiele rzeczy z pewnością się wyjaśniło, a ja teraz czekam na kolejny rozdział, który pewnie niedługo się pojawi. :)
    Pozdrawiam i weny. xx

    OdpowiedzUsuń
  8. Nabijam Ci statystyki :)) dzisiejsze 30 wejść jest moje. Czytam całość, od czwartku.

    OdpowiedzUsuń