– ROZDZIAŁ XVIII –
DOMEK ZA WZGÓRZEM
Minął
niecały miesiąc odkąd mieszkańcy Glovemarks w czarnym pochodzie pożegnali
trzech obywateli miasta. Spoczęli na pobliskim cmentarzu i każdego dnia na ich
grobach pojawiały się świeże kwiaty. Przed szkołą ciągle jeszcze stały zdjęcia
Misty Anderson, uśmiechniętej, mocno pomalowanej blondynki, która już nigdy nie
będzie mogła napisać egzaminu maturalnego; oraz pani Owens, byłej nauczycielki
literaury, trzymającej na rękach swojego – wtedy dziesięciomiesięcznego – synka
Chastera z roześmianą buzią.
Oczywiście, nikt nie znalazł sprawcy
porwania, a tym samym sprawcy morderstwa. Nikomu nie mieściło się w głowie, że
taka osoba pozostawała bezkarna i gdzieś tam chodziła po ulicach Glovemarks.
Nikt nie pomyślałby, że za tym bezdusznym i brutalnym morderstwem stoi
przykładny nauczyciel Simon Bryant. Brano pod uwagę wielu miejscowych zbirów,
niedawno wypuszczonych z więzienia recydywistów, ale każdy posiadał jakieś
twarde alibi. Dosłownie – policja nie miała już więcej pomysłów.
Siedziały
wszystkie w salonie Turnerów, wraz z Elsą i jej synem. Nie było tutaj ani
Helen, ani Becky – obie zajmowały się własnymi sprawami. Damian niedawno wrócił
ze szpitala, dwa tygodnie po Alice, ale oboje czuli się już dobrze, szczególnie
dzięki Vermasterum acillici.
- Simona nie ma w Glovemarks – oznajmiła Elsa
McCain, siedząc z gracją na fotelu i dziękując gestem głowy za kawę, którą
przygotował jej Jasper. – Dał nam i sobie wiele dni wytchnienia, ale teraz
znowu wraca do swojej roboty. Szuka kolejnej naiwnej czarownicy.
Nastrój natychmiast posępniał. Nie
chciały znowu wracać do ciężkiego zadania, które przed nimi stało. Chciały się
od tego wszystkiego odciąć, chciały zapomnieć o cierpieniu i niemocy. Minęło
już wiele czasu, ale żadna z nich nie mogła pochodzić się ze śmiercią trójki
niewinnych mieszkańców Glovemarks. Ciągle przed oczami stały im sylwetki
znajomych osób, skrępowanych, czekających w panice na śmierć. Było to takie
niesprawiedliwe, że nie przestawały się o to siebie obwiniać. Ale to przecież
nie była ich wina. To wszystko przez Simona Bryanta, chorego ambicją mężczyzny,
który bez dowodów postanowił zemścić się za coś, czego nawet nie zrobiły.
Miał rację. Wiedział, że morderstwo
niewinnych zaboli je okrutnie. Bardziej, niż gdyby podniósł rękę na którąś z
nich.
-
Świetnie – powiedziała w końcu Melanie grobowym tonem, całkowicie wyprutym z
emocji. Nikt nie kwapił się, by cokolwiek więcej powiedzieć – nie było żadnego
sensu tego komentować. Wiedziały, że to nastąpi. Simon nie mógłby czekać w
nieskończoność.
-
Może zajmiemy się tym, po co tu wszyscy przyszliśmy? – zapytała Alice, chcąc zmienić
temat i przerwać przerażającą i przedłużającą się z każdą chwilą ciszę. Czuła,
że gdyby nic nie powiedziała, za bardzo pogrążyła by się w myślach i wyrzutach
sumienia, iż rozpłakałaby się po raz kolejny.
Wszyscy spojrzeli na nią.
-
Rzeczywiście – powiedziała Elsa, odkładając filiżankę kawy na spodek. – Trzeba
przedyskutować twój wyjazd do Roxany.
Bo właśnie to było powodem ich
spotkania. Przez miniony miesiąc były zbyt przybite, by cokolwiek zrobić.
Dopiero przed tygodniem Alice oznajmiła, że jest gotowa spróbować spotkać się z
mamą i zapytać ją o naszyjnik. Wymagało to od niej wiele siły, ale zdecydowała
się i nie zamierzała się wycofywać. Wydawało się to być jedynym rozwiązaniem
całej sytuacji. Simon nie podejmował żadnych kroków, więc powinny go uprzedzić,
albo przynajmniej spróbować. Odnalezienie naszyjnika byłoby dużym sukcesem.
Poza tym, chciała zając czymś innym myśli. Chciała patrzeć do
przodu, znaleźć przed sobą jakieś światełko, coś, na czym mogłaby się skupić.
Więc skupiła się na perspektywie spotkania matki. Cokolwiek, byle przestać
myśleć o tych trzech twarzach, które zniknęły z tego świata bezpowrotnie.
Każda coś takiego robiła. Daniela rzuciła się w wir nauki,
pracy i jeszcze raz nauki, tyle że magii. Zaczęła interesować się magicznymi
roślinami i ich właściwościami. Melanie zadziwiająco porzuciła randkowanie,
przerzucając swoje zainteresowanie się na rower i codziennie po dwie godziny
jeździła po ulicach Glovemarks. Nessie z jeszcze większym zapałem zaczęła pisać
teksty piosenek oraz więcej śpiewać. Ciągle często spotykała się z Jasperem,
kiedy James nie mógł, a stawało się to coraz częstsze. Przez ostatni tydzień
spotkali się tylko dwa razy.
-
Naprawdę chcesz to zrobić? – zapytał Jasper, patrząc na siostrę z
niedowierzaniem. Nie miał pojęcia, dlaczego zamierza zobaczyć matkę; on nie
miał na to najmniejszej ochoty. To przecież ona sama wybrała im takie życie –
życie z daleka od siebie. To oznaczało, że rodzicielka nie życzy sobie ich
obecności w swoim świecie.
Alice popatrzyła na brata. Nie chciała
mieszać go w to zebranie, ale się uparł, a poza tym Nessie stanęła po jego
stronie. Uważała, że powinien o wszystkim wiedzieć.
-
Tak – odpowiedziała. – Muszę spróbować. – Przełknęła ślinę. – Chcę spróbować.
Nikt nie wiedział, czy mówiła o
szukaniu naszyjnika, czy o spotkaniu się w mamą. A może jedno i drugie?
Jasper westchnął i nic więcej nie
odpowiedział.
-
Poproszę o adres – Alice zwróciła się do Elsy, a ta dopiero po chwili
wyciągnęła ze swojej torebki portfel, a z niego małą, jasnozieloną karteczkę i
podała ją dziewczynie.
-
Powodzenia – powiedziała i uśmiechnęła się do niej słabo, próbując nadać jej
otuchy.
-
Jadę z tobą – rzekł zupełnie spodziewanie Damian.
-
Nie – odpowiedziała tamta natychmiast, ściskając jego dłoń, która spoczywała na
jej kolanach. – Nie możesz, ciągle musisz wypoczywać.
Damian jęknął, widocznie zdenerwowany.
-
Ciągle to mówisz – mruknął z wyrzutem.
-
Nie będę się teraz z tobą kłóciła – oznajmiła stanowczym tonem. – Poza tym
Nessie zaoferowała się, że mi potowarzyszy.
Wszyscy zwrócili się w stronę
piosenkarki, bowiem nie wiedzieli o tym postanowieniu. Zdecydowała się już
kilka dni wcześniej i zapytała Alice, czy może jej towarzyszyć.
-
Chcę po prostu dowiedzieć się czegoś z jej ust o mojej mamie – powiedziała
cicho Nessie, spuszczając wzrok, po czym go podniosła i przepraszająco
spojrzała na Jaspera, że mu o tym wcześniej nie powiedziała. On z początku
zesztywniał, a potem pokiwał głową nic nie mówiąc.
-
Jak uważacie – oświadczyła Elsa i wypiła elegancko ostatni łyk kawy. – Ale i
tak w dalszym ciągu uważam, że wyjazd jest nadaremny. Roxana nie ma zegarka.
Alice milczała, nie zamierzając się kłócić.
Ona jednak czuła, że jeśli tego nie zrobi, nie zazna spokoju.
- Jeśli
twoja mama ma zegarek – powiedziała Daniela – to zdobyć go możesz tylko ty.
-
Nie bądź taka – rzekł Simon Bryant uwodzicielskim tonem i zbliżył się do
ciemnoskórej kobiety. Ona natychmiast odsunęła się od niego.
-
Och nie, Simonie, mnie nie nabierzesz na takie sztuczki – powiedziała, kiwając
palcem. – Grece mogła i się nabrać, ale spójrz jak skończyła.
-
I tak jej nienawidziłaś – zauważył mężczyzna, robiąc kolejny krok w jej stronę.
Była młodsza od Grece, piękniejsza i bardziej kusząca. – Nie ubolewasz, że
twoja siostra zginęła.
Zaśmiała się na cały głos.
-
Fakt, nie przepadałam za nią – przyznała. – Za bardzo się rządziła i za
wcześnie nas opuściła. Nie dbam o to, że umarła. Tutaj, w Oazie wszystkich
Czarnych Czarownic, dzieje się to niemal codziennie. Ale to nie ma nic do
rzeczy.
Odwróciła się i pewnym ruchem nalała
sobie do kieliszka whisky.
-
Och, Rose, nie daj się prosić – rzekł, stając za nią. Pogładził ją po gołym
ramieniu, a ona natychmiast odsunęła jego rękę. Prychnęła.
-
Och, Simonie, Simonie. Jeszcze nie nauczałeś się, że nie jestem Grece? Dlaczego
ludzie zawsze traktują mnie jak ona? – To ostatnie pytanie zwróciła do siebie i
zirytowana przewróciła oczami. – Ja nie dam się uwieść, przekupić, ani nic z
tych rzeczy. Jeśli chcesz, bym ci pomogła, chcę czegoś w zamian. Czegoś
namacalnego i to nie są pieniądze. Chcę jakiś magiczny przedmiot, którego
nigdzie nie można znaleźć.
Simon popatrzył na nią, oceniając czy
powinien jej ufać. Nie był pewien, czy może zdradzić jej sekret o którym tylko
on wie. Myślał, że sprawa z Roseann pójdzie mu gładko i szybko, ale ta kobieta
nie przypominała uległej Grece. Było trudniej ją przekonać.
-
Być może jest coś takiego – wyznał, przeciągając każdą sylabę i robiąc ponownie
kilka wolnych kroków w jej stronę. – Ale będzie wymagało to dwustronnej
współpracy.
Czarownica wlała sobie do gardła drugi
kieliszek i odstawiła go na stół.
- Więc słucham – powiedziała, krzyżując ręce
na piersiach. – I jeszcze jedno: nigdy nie mów do mnie Rose. Nie cierpię
zdrobnień. Są takie infantylne.
Nie
spodziewały się, że będzie aż tak daleko. Elsa uprzedziła je, że jazda
samochodem potrwa pięć godzin, ale nie pomyślałyby, że będzie to trwać tak
strasznie długo. Może to przez to wszechogarniające zdenerwowanie? Siedziały
sztywno, zajęte własnymi myślami, pełne obaw co do zbliżającego się spotkania.
Nie wiedziały czego oczekiwać. Co więcej, nawet nie wiedziały czego szukać;
Elsa nigdy nie odwiedziła Roxany, dlatego nie mogła opisać im wyglądu domu.
Znały jedynie adres.
Teraz to Nessie prowadziła, zmieniła
się z Alice dwie godziny temu. Dochodziła już 14, a to oznaczało, że
przejechały już ponad pięciogodzinną trasę. Dojechały już do docelowej
miejscowości, dlatego teraz jechały wolno, gdyż wszędzie musiały wyglądać
niskiego domu z numerem 99.
Po prawej stronie wielka willa z piękną
czerwoną dachówką z numerem 96, po lewej trochę mniejszy domek z trzema wielkim
krasnalami ogrodowymi na podwórku pod numerem 97. Kilkanaście metrów dalej, na
niewielkim pagórku stała średniej wielkości chatka z którego komina wydobywał
się czarny dym. Kolejność wskazywała na numer 98. Dalej znajdowały się jedynie
mniejsze lub większe pagórki, pokryte zdrową żywozieloną trawą.
-
Gdzie jest 99? – zapytała Nessie Lenson ze zdenerwowaniem, kiedy zjeżdżała na
pobocze. Obie wysiadły z samochodu i rozglądnęły się po okolicy. Żadnego domu
więcej nie zauważyły.
-
Może zapytamy mieszkańców? – zaproponowała Alice. W duszy jednak głęboko
obawiała się, że nie trafiły we właściwe miejsce. Albo gorzej: że jej matka
podała zły adres Elsie. Szczerze powiedziawszy, nie zdziwiła by się bardzo.
Zaczęły wspinać się na pagórek, mając
zamiar zapytać jakiegoś mieszkańca domu z numerem 98 o dom Roxany. Jednak kiedy
wyszły na szczyt i już miały podejść do płotu, nie potrzebowały pomocy.
Znalazły to, czego szukały.
Mały, niepozorny domek, pokryty jasnożółtą
farbą z miniaturowym ogródkiem, stał, schowany za pagórkiem sąsiadów. Idealne
miejsce dla osoby, która chciałaby się ukryć. Tylko przed kim? Przed własnymi
dziećmi? Przed przeszłością?
Bez słowa zeszły na dół i skierowały się w stronę furtki.
Zauważyły, że jedno okno domu było otwarte, co świadczyło, że właściciel jest w
domu. Chociaż droga nie poszła na marne.
Gdy stały już przed bramą i Nessie miała zadzwonić dzwonkiem,
Alice niespodziewanie złapała ją za rękę. Tamta popatrzyła na przyjaciółkę ze zdziwieniem.
-
Co się stało, Alice? – zapytała szeptem.
Dziewczyna patrzyła na dom z obawą,
przybliżając się do Nessie.
-
Boję się – wyszeptała w odpowiedzi.
Nessie uścisnęła dłoń przyjaciółki i
zaśmiała się melodyjnie, by dodać jej otuchy. Prawdę mówiąc rozumiała jej lęk,
wiedziała, że musi być to trudne.
-
Alice, to przecież ona powinna się bać.
Popatrzyła na Nessie, jakby widziała ją
po raz pierwszy w życiu i uśmiechnęła się smutno. Westchnęła i podniosła dłoń
na wysokość dzwonka.
-
Masz rację – powiedziała, wzdychając, a wtedy rozległ się dźwięk.
Początkowo nic więcej się nie stało,
nie licząc tego, że Alice znowu się zestresowała. Dopiero po dłuższej chwili
zobaczyły otwierające się drzwi i kobiecą sylwetkę wyłaniającą się z wnętrza.
Miała ciemne włosy, spięte w niedbały
kok, a na nosie okulary do czytania. Czerwony opinający sweterek podkreślał jej
kobiece kształty, a czarne eleganckie spodnie, ubrudzone w jednym miejscu
czymś, co wyglądało na masę krówkową, dziwnie kontrastowały się z roboczymi
papciami. Jednak kobieta sprawiała wrażenie zadbanej, dumnej i porządnej.
Alice zdenerwowała się na widok
rodzicielki jeszcze bardziej. Od razu ją poznała; wyglądała identycznie, jak na
zdjęciu, które posiadała, tylko że była o te dziesięć lat starsza. Przypomniała
sobie wszystkie wspomnienia, które pamiętała, kiedy to matka bardzo opiekuńcza,
zawsze trwała przy swoich dzieciach. Do czasu, jak się okazało.
Kobieta szybkim krokiem przeszła przez
podwórko i stanęła przed furtką. Dopiero teraz podniosła oczy na gości. Z początku
jej wzrok spoczął na Nessie i zastygł. W ogóle, cała zatrzymała się w pół
ruchu, zaskoczona i wstrząśnięta. Już chciała otworzyć usta, kiedy przeniosła
wzrok na Alice. I teraz jeszcze bardziej wyszczerzyła oczy z niedowierzaniem, a
usta instynktownie otworzyła. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydać z
siebie głosu.
-
Dzień dobry – odezwała się Nessie Lenson, nie mogąc znieść tej chwili ciszy.
Roxana nie spojrzała na nią, wpatrywała
się ciągle w swoją córkę. Jej oczy zaszły mgłą, ale byłą zbyt silna, by się
rozpłakać.
-
Czy wpuścisz… Czy możemy wejść do środka? – zapytała Alice, wydobywając z
siebie głos. Był to jakby impuls, by również i matka zdołała się odezwać:
-
Alice…
Ten szept, cichutki jak powiew, ścisnął
serce dziewczyny. Nie pamiętała, kiedy matka ostatni raz wypowiedziała jej
imię. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo za nią tęskniła. Tam, w
cichym mieście Glovemarks, z surową, ale zarazem kochaną babcią i wspaniałą
ciotką, z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajała się do życia bez rodziców.
Ale zawsze było w jej sercu coś, za czym tęskniła, do czego chciała lgnąć,
gdzie chciała znaleźć utraconą ostoję. Teraz poczuła, że już dawno,
podświadomie, chciała zobaczyć mamę.
Mamę,
która Cię zostawiła, powiedziało jej coś w głowie, przypominając odrzucenie
przed dwunastoma latami. Żal walczył w jej sercu z tęsknotą. Nie wiedziała co
zrobić, ani co powiedzieć. Po prostu stała, patrząc na twarz rodzicielki.
Roxana przełknęła ślinę, jakby starając
się sprawić, by głos był bardziej stabilny i powiedziała:
-
Proszę, wejdźcie. – Ustąpiła im miejsca, a one nieśmiało przeszły przez furtkę
i skierowały się w stronę wyjścia. Kobieta bez słowa otworzyła drzwi, ale
Nessie nie ruszała się z miejsca.
-
Nie idziesz? – zapytała Alice, patrząc na przyjaciółkę. Ta pokręciła głową.
-
Musicie porozmawiać same – szepnęła i odwróciła się, by usiąść na niewielkiej
ławce w ogródku. – Poczekam tu na ciebie.
Nikt nic więcej nie powiedział. Nessie
miała rację. Teraz czas na rozmowę matka-córka.
Roxana ściągnęła fartuch i powiesiła go
w kuchni, po czym zrobiła herbatę i postawiła ją na stoliku przed Alice.
Dziewczyna siedziała nieruchomo, zdenerwowana, bała się poruszyć. Rodzicielka
zajęła miejsce na kanapie naprzeciw i patrzyła w oczy córki. Nastąpiła chwila
ciszy i Alice zastanawiała się czego chciałaby dowiedzieć się najpierw.
Wcześniej miała miliony pytań i bez problemu mogłaby wpisać w ciągu kilkunastu
sekund co najmniej dziesięć, ale teraz miała pusty umysł. Nie miała pojęcia od
czego zacząć.
Zaczęła więc ona po długiej chwili
ciszy.
-
Podejrzewałam, że któregoś dnia się zjawisz – odparła Roxana cicho i zanim
Alice zdążyła zapytać skąd, dodała: – Zawsze byłaś za dobra.
Aluzja do przeszłości wprawiła je obie
w melancholię. Przypomniały sobie najbardziej pamiętliwe chwile życia,
obarczone tęsknotą i poczuciem, że to już wszystko minęło.
-
Nigdy nie chciałam, by o cię spotkało – szepnęła po chwili. Wpatrywała się w
podłogę, na której leżał brązowy dywan, a w jej głosie Alice usłyszała wyrzut
sumienia. Zastanawiała się, czy słowa, które wypowiedziała jej matka były
skierowane do niej, czy były jedynie głośnym westchnieniem.
-
Co? – chciała wiedzieć dziewczyna.
Matka poniosła na nią wzrok i głosem
pozbawionym emocji powiedziała:
-
Nigdy nie chciałam, byś została czarownicą i choć trochę miała życie podobne do
mojego. – Westchnęła i przetarła twarz dłonią. Zamilkła, by za chwilę dobitnie
powiedzieć: – Magia to przekleństwo.
Alice nie wiedziała, co miała myśleć o
słowach matki. Uważała, że posiadanie mocy to dar, który czyni czarownice
wyjątkowymi. Oczywiście, nie czuła się z tego powodu lepsza od zwykłych ludzi.
Nigdy tak nie było. Sama wolałaby nie mieszać się w nadnaturalny świat,
wolałaby wrócić do dawnej rzeczywistości, w których mogłaby przejmować się
tylko zwykłymi ludzkimi problemami.
-
Bardzo starałam się, by oddalić cię od tego – ciągnęła Roxana. – Ale jak wiele
rzeczy, mi nie wyszło. – Przerwała, zanurzając się we własnych myślach i
dopiero po chwili ponownie spojrzała na córkę. Wydawało się, że jej szare oczy
zawierają w sobie jakiś ciężar i niemoc. – Jak bardzo jesteś na mnie zła?
To pytanie zaskoczyło Alice. Nie
spodziewała się, że na wstępie usłyszy takie pytanie. Widocznie matka zdaje
sobie sprawę ze swej winy. To w jakiejś jednej setnej części ucieszyło
dziewczynę. Odpowiedziała po chwili, mówiąc wolno, a z każdym kolejnym wyrazem
nabierając rozpędu:
-
Zostawiłaś… – Nie wiedziała dlaczego, ale nie chciała nazywać rodzicielki
bezpośrednio. Wolała mówić bezosobowo, tak było łatwiej. – Żyłam przez
dwanaście lat bez matki. Jednego wieczoru pocałowała mnie na dobranoc, a kiedy
wstałam rano, jej już nie było – mówiła, z każdym następnym słowem wylewając z
siebie skrywane dotąd uczucia żalu. – Zastałam jedynie puste pościelone łóżko i
czerwone papcie leżące niedbale na podłodze w sypialni. Każdego dnia zadawałam
sobie pytanie, co takiego jej zrobiliśmy, ja i brat, by matka postanowiła nas
opuścić. Co takiego było ważniejsze od nas. Ale nigdy nie znalazłam odpowiedzi.
Oczy Roxany zaszły łzami, a podbródek
zaczął się trząść. Schowała twarz w dłoniach, chcąc ją ukryć i Alice zrobiło
się przez chwilę żal rodzicielki. Nie lubiła patrzeć na czyjeś łzy,
szczególnie, gdy nie wiedziała, jak pocieszyć nieszczęśliwą osobę. Ale teraz
przecież nie mogła podejść do niej i ją pocieszyć. Przecież to ona tutaj była
ofiarą.
Trwało to dłuższą chwilę, zanim Roxana
odkryła twarz i powiedziała, zachrypniętym głosem, patrząc prosto w oczy córki:
-
Wiem, że nigdy nie zwróci ci to cierpienia, ale przepraszam za każdą chwilę, w
której mnie potrzebowałaś, za każdą zmarnowaną na mnie myśl.
Alice nie zdawała sobie sprawy, że jej
oczy również zaszły łzami. Jak długo czekała na te słowa? Jak wiele razy
zastanawiała się, czy jej matka żałuje swojego czynu? Nie wiedziała jednak, czy
jest w stanie jej wybaczyć. To było z trudne, by mogła decydować o tym w tej
chwili.
Przyjaciółki często wypominały jej
naiwność i miały rację, bo Alice uwierzyła matce. Była pewna, że jej słowa są
szczere. Widziała to w jej oczach, jej zachowaniu.
-
Nie wytłumaczysz się? – zapytała, nie zdając sobie sprawy, że mówi do niej
bezpośrednio.
-
Nie ma dla mnie wytłumaczenia – odpowiedziała tamta suchym głosem, pełnym
przekonania.
-
Po to tutaj przyszłam – odpowiedziała dziewczyna, miętosząc dolną część swojej
bluzki. – Chcę usłyszeć twoje motywy. Chcę wiedzieć co popchnęło cię do
podjęcia decyzji, by nas opuścić.
Roxana wpatrywała się w córkę, jakby
bała się, że jeśli odwróci wzrok, osiemnastolatka zniknie. Westchnęła i
powiedziała:
-
Masz do tego prawo. – Zamilkła na chwilę, jeszcze raz westchnęła i zaczęła
mówić: – Trzynaście lat temu, wraz z Elsą, Rene i Rickiem byliśmy
zdeterminowani, by powstrzymać Edmunda przed uwolnieniem zaklęcia
nieśmiertelności. Zaatakowaliśmy Anastasię Willox, Edmund zabił Rene… –
Przerwała, zamknęła oczy, przełknęła ślinę, a potem kontynuowała: – Odpłaciłam
mu za to. Odpłaciłam tym samym, choć niczego to nie zmieniło. Rene umarła
bezpowrotnie, nic nie mogłoby przywrócić jej do życia. Ale w tamtym momencie
nie miało to znaczenia. Chciałam się zemścić. Więc zabiłam go. Użyłam całej
mojej mocy, by pozbawić go oddechu. – Odwróciła wzrok, jakby bojąc się
pogardliwej reakcji Alice. Ale ona nie patrzyła na matkę z odrazą. Jej
spojrzenie było spokojne i oczekujące. – I choć brzydzę się sobą, tym, że
zabiłam człowieka, nie żałuję. Jestem pewna, że drugi raz, widząc śmierć
ukochanej osoby, zrobiłabym to samo. – Wreszcie przeniosła wzrok na córkę. –
Możesz mną pogardzać, ale mówię ci prawdę.
Nie odpowiedziała. Ciągle wpatrywała
się w matkę, oczekując kolejnych słów.
Więc Roxana je wypowiedziała:
-
Za ten czyn zapłaciłam nie tylko zaburzeniem porządku etycznego w mojej głowie.
Miałam również zapłacić większą cenę. – Westchnęła. – Bryantowie zawsze
odpłacają życie jednej osoby kilkoma ludzkimi istnieniami.
Alice zacisnęła usta, nie chcąc się
rozpłakać. Przypomniała sobie kolorowe zdjęcia uśmiechniętych twarzy, które do
dzisiaj widnieją przed budynkiem liceum. Trzy uśmiechnięte twarze, zabite z
zemsty za śmierć Grece.
-
Simon i Herald dowiedzieli się, że to ja go zabiłam. Nie wiem skąd, ale
wiedzieli to. Chcieli się zrewanżować. – Prychnęła, a jej głos stał się po
części niestabilny, ale także wściekły. – Chcieli zabić najważniejsze osoby w
moim życiu.
Zamilkła. Patrzyła na Alice, a ona
dopiero po chwili szepnęła:
-
Nas…
Powolny ruch głową Roxany potwierdził
przypuszczenie dziewczyny. Powoli zaczęło w jej głowie kształtować się wszystko
to, czego nigdy nie brała pod uwagę.
-
Byłaś… szantażowana? – wyszeptała.
-
Nie mów tego tak, jakby diametralnie zmieniało całą sprawę – powiedziała
natychmiast matka. – Ale tak. Szantażowali mnie. Byli gotowi zabić dwójkę
małych dzieci w zemście za śmierć ojca. Nie mogłam na to pozwolić. Broniłam się
prawie przez rok, oddalając ich od swojego domu, stwarzając zaklęcia ochronne.
Jednak nie mogło trwać to wiecznie i wiedziałam o tym. Ale John stał po mojej
stronie, mocno mnie wspierając.
-
Tato… wiedział o tym, że jesteś czarownicą? – zapytała Alice i jej serce
zaczęło mocniej bić.
Roxana pokiwała głową.
-
Oczywiście, że tak – przyznała. – Nie mieliśmy sekretów. Pomagał mi we
wszystkim, nigdy we mnie nie zwątpił. Wiedziałam, że był bardzo zawiedziony, że
zabiłam człowieka, ale nie oddalił się ode mnie. – Zamilkła, przypominając
sobie twarz męża i w jej sercu znowu zagościła tęsknota i żal. – Może gdyby nie
umarł, nie zrobiłabym tego, co zrobiłam później?... – Westchnęła i powiedziała
jakby do siebie: – „Co by było gdyby…” – najbardziej bezsensowne pytanie.
Alice niepokojąco poruszyła się w
fotelu.
-
Ale… – zaczęła, bojąc zadać się to pytanie. – Ale tato nie umarł z powodu
Bryantów, prawda?
Roxana natychmiast odpowiedziała:
-
Oczywiście, że nie. John umarł w najzupełniej ludzki sposób – powiedziała
gorzko. – To co wiesz o jego śmierci, jest prawdą.
Alice uspokoiła się minimalnie. Nie
zniosłaby, gdyby przez Bryantów straciła jeszcze jedną osobę.
-
Chciałam by kara dosięgła tylko mnie, skoro to ja podniosłam rękę na ludzkie
istnienie – ciągnęła Roxana swoją opowieść. – Simon zgodził się, bym
dobrowolnie opuściła Glovemarks na zawsze. Stworzyłam zaklęcie, które miało
ochraniać wasz dom przed Bryantami, a sama postanowiłam zniknąć z waszego
życia. Tak miało być lepiej. Wiedziałam, że będziecie cierpieć, że będziecie
mnie nienawidzić. Ale tylko tak mogłam ochronić was przed śmiercią. Chciałam
dać wam życie z dala od magii, intryg i niebezpieczeństw. Wybrałam mniejsze
zło. Więc uciekłam, zamiast walczyć. Stchórzyłam. Schroniłam się w małym domku
z dala od wszystkiego. Pozwoliłam Bryantom wierzyć, że pomagam im w
odnalezieniu naszyjnika. Mówiłam, gdzie mogą go szukać. Powiedziałam im, że
Anastasia stworzyła zaklęcie chowające zegarek w skrytce, którą znał tylko ich
ojciec. Żyłam tutaj, starając się oddalić ich coraz bardziej od Glovemarks, by
nigdy nie mogli powtórzyć zamiarów Edmunda. W końcu po latach się zdecydowali.
Wrócili do Glovemarks, a ja nie miałam jak was ochronić. I właśnie wy
wkroczyłyście na sam środek walki starszego pokolenia, choć nigdy nie miałyście
poznać magii.
Zapanowała cisza.
-
Robiłaś to wszystko dla nas? – zapytała Alice, jakby to do niej nie docierało.
-
To nie stawia mnie w dobrym świetle, Alice – powiedziała ze zniecierpliwieniem Roxana.
– Masz za dobre serce, kochana. Nie powinnam była was zostawiać, nawet gdyby to
było dla waszego dobra. Przecież jestem czarownicą, powinnam znaleźć jakieś
rozwiązanie, a nie dać się zastraszyć zwykłym ludziom.
-
To nie są zwykli ludzie – wtrąciła Alice. – To potwory.
-
To prawda – przyznała Roxana i dodała: – Ale zawsze jest jakieś inne rozwiązanie.
Zapanowała cisza. Alice intensywnie
zastanawiała się nad słowami matki. Próbowała sobie wyobrazić jej życie po
zabójstwie Edmunda. Starała się wczuć w jej sytuację, chociaż tak naprawdę nie
dało się tego uczynić. Nie była matką, nie wiedziała co znaczy miłość do
własnego dziecka. A Alice była pewna, że matka ją kocha. Choć wybrała złą drogę
sprowadzenia na dzieci bezpieczeństwa, to właśnie tym się kierowała: miłością.
W swoich dążeniach upadła i zdecydowała się na ostateczne. Uważała, że jedynie
zniknięcie jej, osoby, które sprowadzała tyle problemów do ich życia, może te
problemy zlikwidować. Ale i tu poniosła klęskę. Uciekając, nie obroniła
własnych dzieci przed magią. A może wręcz przeciwnie?
Roxana, jakby wyczuwając myśli córki,
powiedziała:
-
Kocham cię, Alice Veronico. I kocham równie mocno twojego brata.
Właśnie w tamtym momencie nie
wytrzymała. Rozpłakała się tak gwałtownie i tak głośno, że spowodowało to
również łzy na twarzy Roxany. Podeszła ostrożnie do córki i kiedy ta nie
odsuwała się, uścisnęła jej dłoń. I siedziały tak, szlochając.
Alice tak naprawdę była wściekła. Nie
na kogoś konkretnego, było tutaj za dużo czynników decydujących o takim splocie
wydarzeń. Była po prostu wściekła na los, że rozdzielił ją z matką. Na to, że
los zdecydował, by w ręce Edmunda wpadł naszyjnik z tarczą zegara. Na to, że
jej matka wraz z przyjaciółkami i przez to one same, należały do rodu czarownic
z Gritmore i że to one były zobligowane do powstrzymania Bryanta. Na to, że
tamtego dnia zmarła Rene Lenson, a przez to, że matka zabiła Edmunda
sprowadzając na sobie gniew jego synów. Na to, że akurat rok później zmarł jej
ojciec, nie mogąc tym samy dłużej wspierać matki. Na to, że los tak pokierował
jej życiem, że jej matka odeszła. I na to, że jednak odejście Roxany okazało
się nadaremne.
Gdyby nie magiczna sfera w ich życiu,
te dwie kobiety siedzące teraz w salonie malutkiego domu z numerem 99, mogłyby
być szczęśliwe.
_____________________________________________________
Oficjalnie mam sklerozę. Gdyby nie Karolina, to bym zapomniała dodać rozdziału! Wybaczcie! To wszystko z radości, że mam już przerwę świąteczną i nie muszę się uczyć!
Więc w związku ze świętami, chcę Wam życzyć wszystkim radosnych i cudownie spędzonych świąt! Dużo zapału, weny i uśmiechu w Nowym Roku!
Następny rozdział 30 grudnia! Obiecuję, że będzie wtedy na sto procent!
Pozdrawiam! :*
W razie jak byś zapomniała dodać rozdział to ja Ci przypomnę!
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, to oczywiście jest cudowny i piękny ;*
Nie dziwię się, że dziewczyny odczuwają wyrzuty sumienia, choć nie są winne.
Można było się domyślić, że Simon zacznie szukać nowej wiedźmy, ale żeby siostrę Grace? Trzeba przyznać, że skoro tamta nie przejęła się jej śmiercią to musiały być bardzo zżyte. A ja narzekam na moje stosunki z Anką ;D
Mam dziwne wahania co do matki Alice.. Nie wiem niby żałuje, nie chce się usprawiedliwiać ale.. No właśnie coś mi w niej nie pasuje.. Mam nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia!
Dużo weny! Pisz rozdziały póki masz czas... Bo potem dowalą Ci z Łaciny biologi i innych idiotycznych rzeczy i nie będziesz wiedziała w co ręce włożyć ;*
Jestem!
OdpowiedzUsuńI tak w sumie, to się trochę dziwie Alice, ze tak szybko wymiękła i ustąpiła matce. Chociaż widać, że decyzja kobiety musiała być dla niej bardzo bolesna. Ona naprawdę żałuje, ze zostawiła dzieci i tak naprawdę, to przecież zostawiła je, żeby je chronić. Myślę, że może nie od razu, ale jakoś powoli dojdą do porozumienia z Alice i Jasperem.
A co do początku rozdziału, to był cholernie przygnębiający, chociaż w sumie można powiedzieć, ze cały taki był. Śmierć tych ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z tym całym sporem o zegarek mnie dobiła. I nie mogę się już doczekać, jaką akcję nam szykujesz z tą całą Rose xD mam wrażenie, ze będzie się działo i z jednej strony się tego obawiam, ale z drugiej nie mogę się doczekać :P
A tak zbaczając z tematu, to jak masz wolną chwilę to zapraszam do siebie na nowy rozdział :)
Wesołych świąt :*
Przepraszam, że tak jakoś wyrywkowo komentuję. :) Ale gdy tylko zdobyłam chwilkę czasu, jestem już.
OdpowiedzUsuńMyślę, że ten rozdział przypadł mi do gustu. Alice jest dobra, miła i zasługiwała na szczęśliwe dzieciństwo, kochającą rodzinę... Jednak nawet wychowana częściowo bez rodziców jej łagodność ukształtowała się w odpowiedni sposób. : ) W tym rozdziale zyskała całkowita sympatię, bo jak jej nie można lubić? Takie pojednanie z matką, wyjaśnienie przyczyn. Już wiem! - krzyczę. Jednak nadal trapią mnie pomysły Bryantów. Najchętniej wydrapałabym kiedyś oczy Simonowi! ;)
Również życzę miłej atmosfery świątecznej oraz żeby utrzymywała się jak najdłużej w Twoim sercu, dodając weny. ;)
Jeszcze raz - To straszne co zrobił Simon. I okropne są tego skutki... Ale tak bardziej w związku z rozdziałem. Mam mieszane uczucia co do podejścia Alice. Mimo wszystko chyba jednak się cieszę, że ta umiała w jakiś sposób zrozumieć postępowanie matki. Nie pochwalam tchórzostwa Roxane, ale mimo wszystko wyznanie całej historii i wyrzutów sumienia też by mnie zmiękczyło. Rozdział świetny, nie mogę się doczekać co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Julss
Wesołych i spokojnych świąt! :*
Super rozdział, będę musiała w najbliższych dniach zabrać się za poprzednie, oczywiście skomentuje również.Świetnie napisane, było w nim tyle emocji :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
alex2708.blogspot.com
A jednak wszyscy zakładnicy zginęli. Nie powiem, miałam jeszcze drobną nadzieję, że jakoś da się to odkręcić. ;_; No nic. Dużo się wyjaśniło. Przynajmniej ta kwestia z odejściem matki Alice. Nie wiem, co ja bym zrobiła na jej miejscu. To takie okropne. Jeszcze bardziej nienawidzę Bryantów. Tego przeklętego socjopatę Simona najbardziej. A tak lubiłam te imię... ;(
OdpowiedzUsuńTrochę późno się pojawiam, ale jestem. Tak to jest jak rzadko się wchodzi na bloggera ;x
OdpowiedzUsuńNie dziwię się dziewczynom, że się obwiniają za śmierć tamtych ludzi. Każdy DOBRY człowiek tak ma. Mogą sobie myśleć, że przecież jakby nie to, że są czarownicami to oni by żyli. To jest przykre, że one były tak przygnębione, ale to normalne.
Simon sobie szuka kogoś na zastępstwo Grace... No cóż. Potrzebuje jakiejś czarownicy, ponieważ sam może sobie nie dać rady. Ech...
I podobało mi się to spotkanie z matką Alice. Ta rozmowa. Ta reakcja na swój widok... Nie wiem szczerze co mogę powiedzieć.... Ale wiele rzeczy z pewnością się wyjaśniło, a ja teraz czekam na kolejny rozdział, który pewnie niedługo się pojawi. :)
Pozdrawiam i weny. xx
Nabijam Ci statystyki :)) dzisiejsze 30 wejść jest moje. Czytam całość, od czwartku.
OdpowiedzUsuń