– ROZDZIAŁ XXVII –
NIGDY NIE JEST
IDEALNIE
- To było genialne! – wymruczała Daniela Grand
chowając twarz w dłoniach i wydawało się, że zaraz zacznie rwać włosy z głowy.
– To było tak cholernie genialne, że aż zazdroszczę, że ja tego nie wymyśliłam.
Nessie przegryzła wargę, a Melanie przetarła oczy,
starając odpędzić coraz silniejszą potrzebę snu. Alice natomiast, jednym
ramieniem objęta przez Damiana, siedziała na kanapie i tępym spojrzeniem
wpatrywała się we wzorzysty dywan. Minęło już dziewięć godzin od momentu, w
którym opuściły imprezę urodzinową. Był wczesny poranek i wszyscy siedzieli w
salonie McCainów, zastanawiając się nad wydarzeniami minionej nocy.
- Muszę przyznać, że rzeczywiście było to sprytne
posunięcie – powiedziała Elsa, która ze skrzyżowanymi na piersiach rękami stała
oparta o framugę drzwi. Jej mina praktycznie nie wyrażała niczego, ciągle była
poważna i spokojna. – Wszyscy uwierzyliśmy, że był to prawdziwy zegarek. Dobrze
to rozegrałaś, Alice, pozwalając Bryantom ukraść go. To mogło się udać.
Prychnięcie Alice było tak nieoczekiwane, że
siedząca obok Melanie aż się wzdrygnęła.
Plan Roxany był niewątpliwie genialny. Od początku
wszystko szło po ich myśli: Alice wróciła z tajemniczym naszyjnikiem, pozwoliła
Bryantom podsłuchać rozmowę z Danielą, ukraść im naszyjnik i rozpocząć rytuał.
Gdyby go dokonali, straciliby pamięć i wszystko byłoby na swoim miejscu. Gdyby
nie jeden mały szczegół.
- Nie mogło – odparła Alice z nutą sarkazmu. – Bo
matka powiedziała mi wszystko, oprócz malutkiego drobiazgu, że do rytuału
potrzeba ofiary.
Nastąpiła przygnębiająca cisza, jakby nad salonem
McCainów zawisła chmura burzowa. Nikt nie miał sił na zaprzeczanie, szukanie
pozytywów ani obmyślanie nowego planu. Nikt nie kwapił się by zacząć rozmowę.
Wydawało się, że dialogi odbywają się w ich głowach. Nie potrzebowali nic
mówić, by wiedzieć co dana osoba zaraz odpowie. W tym momencie wszystko
przestawało mieć sens: szukanie zegarka, obmyślanie nowej strategii,
wykonywanie morderczych treningów czy nawet czekanie.
Wszystko tej nocy potoczyło się nie tak. Przede
wszystkim rytuał, który miał się odbyć, w końcu się nie odbył i Bryantowie
zdecydowanie w dalszym ciągu pamiętają co jest ich celem wizyty w Glovemarks.
Potem porwanie Jaspera i próba jego odbicia. Następnie groźba śmierci Nessie, a
potem, zupełnie nieoczekiwanie, przybycie Roxany i Elsy z odsieczą.
Przybycie Turner do domu Bryantów zakończyło się
oczywiście zawarciem układu. Wszyscy wiedzieli, na jaki jedynie rozejm mogą
pójść Bryantowie. Pozwolili wypuścić wszystkich, ale w zamian za to, Roxana
odda się w ich ręce. I oczywiście, ona się na to zgodziła. Nie pomogły protesty
Alice ani Elsy. Roxana odwróciła się do córki i syna i powiedziała swoim tym
trzeźwym głosem, tak jakby ciągle miała wszystko pod kontrolą:
- Nie martwcie się o mnie. Znajdźcie naszyjnik.
Wydawało się to kompletnie absurdalne. Bo teraz
co? Miały szukać zegarka, by dać go Bryantom, którzy w zamian za to uwolnią
Roxanę? Wszyscy wiedzieli, że tak się nie stanie, a wręcz przeciwnie – gdy
tylko dostaną szukaną rzecz w swoje ręce, z wielką radością poderżną kobiecie
gardło podczas rytuału.
- Muszę się napić – mruknęła Nessie trochę do
siebie, a trochę by chociaż czymś wypełnić tę ciszę, której nie mogła już
znieść. Wstała z kanapy, jednak zaraz zakręciło się jej w głowie i upadła z
powrotem na miękki mebel.
- Wszystko w porządku? – zatroskała się Daniela i
popatrzyła w oczy przyjaciółki.
- Tak, nic mi nie jest – odparła Nessie, podnosząc
kąciki ust do góry, a potem dotknęła dłonią szyi, która jeszcze niedawno była
ściskana przez dłoń Roseann. – Jestem tylko zmęczona.
- Powinnyście iść do domu – zasugerowała Elsa,
ciągle nie zmieniając swojej pozycji. – Nie ma sensu, byśmy siedzieli tu
wszyscy.
Nikt nie mógł się z tym nie zgodzić, więc powoli
wszyscy po kolei zaczęli podnosić się z miejsc. Tylko Alice pozostała w tej samej
pozycji. Nie chciała opuszczać Damiana.
U boku Nessie nagle pojawił się Jasper, który do
tej pory w milczeniu siedział przy oknie. Przytrzymał ją za łokieć, pomagając
wstać. Podniosła głowę i spojrzała w jego oczy, które w zasadzie nie wyrażały
żadnych uczuć. Jednak ona widziała w nich zmartwienie i przygnębiające poczucie
bezsilności.
Nie odezwał się do niej jednak ani słowem. W
milczeniu szli wolnym krokiem w stronę domu Lensonów. Starała się znaleźć w
głowie jakieś słowa, które teraz mogłaby wypowiedzieć, ale nic nie wydawało się
odpowiednie. Nie była pewna, czy myśli Jaspera ciągle zaprząta ich ostatnia
rozmowa czy umysłem jest jeszcze przy wydarzeniach ubiegłej nocy. Zdawało się,
że wszystkie jej myśli uderzały się o siebie w jej głowie, a huk jaki przy tym
powstawał był nie do zniesienia. Czuła, że jej umysł zaraz eksploduje.
Potrzebowała wytchnienia, chociaż chwili spokoju, w której mogłaby rzucić
wszystko na bok i tak po prostu odetchnąć świeżym powietrzem.
Dotarli więc do płotu posesji przy ulicy Sowiej i
zatrzymali się przed furtką. Nessie niechętnie położyła dłoń na klamce myśląc, że Jasper zaraz odwróci się i pójdzie
w stronę swojego domu, ale nic takiego nie nastąpiło. Stał ciągle w tym samym
miejscu, jakby nie był w stanie odejść, dopóki Nessie nie zniknie za
drewnianymi drzwiami. Odwróciła się do niego przodem i tak po prostu zapytała:
- W skali od jeden do dziesięć, jak bardzo nie
możesz wytrzymać dzisiejszego dnia?
Wiedziała, że nie cierpi bezpośrednich pytań o
samopoczucie. Zawsze, kiedy wiedziała, że coś jest nie tak, formułowała pytanie
w inny sposób.
Choć prawdopodobnie nikt by tego nie zauważył, coś
w twarzy Jaspera drgnęło, pojawiła się jakaś minimalna sympatyczna nutka ironii
i zdawało się, że w tym momencie wcale nie są pokłóconymi przyjaciółmi.
- Dziewięć i pół, oczywiście.
Nessie pokiwała głową ze zrozumieniem. Jasper
nigdy nie przesadzał mówiąc, że coś jest coś ponad skalą, nigdy nie dawał
jedenastek. Zawsze oceniał sytuację zgodnie z miarką, o którą go zapytano. Już
chciała zaproponować, że może wejść do niej do domu i już na jej twarzy zaczął
pojawiać się uśmiech. W porę jednak zdążyła ugryźć się w język. To nie byłoby
fair.
- A już myślałem że zakończy się kolejną
dziesiątką.
Nessie spojrzała na Jaspera i na jej twarzy
pojawił się cień przerażenia. Rzeczywiście: mogła nie przeżyć tej nocy, tak
samo jak i on. To że wszystko skończyło się szczęśliwie zależało głównie od
szczęścia, jeśli w ich przypadku można użyć tego pojęcia.
Patrzył ciągle w jej oczy i to spojrzenie ścisnęło
jej serce. Chciała mu powiedzieć co czuła, kiedy był uwięziony w piwnicy
Bryantów, ale nie potrafiła. Miała nadzieję, że odczyta to chociaż z jej oczu.
Przecież zawsze mu się to udawało.
Nie wytrzymała i zamiast zdążyła się poważnie
zastanowić, przytuliła Jaspera. Początkowo czuła, jak cały zesztywniał, ale po
kilku sekundach jego sylwetka rozluźniła się i jeszcze mocniej objął ją
ramionami. Pachniał gumą miętową, potem i nutą męskiej perfumy.
Po chwili odsunął się od niej.
- No idź już, bo twój tato będzie się martwił –
rzekł, uśmiechając się blado. – Poczekam tu, aż znikniesz za drzwiami.
Danieli nie zajęło więcej niż dziesięć minut
dotarcie do swojego mieszkania. Choć zdecydowanie nie była ubrana do sportowych
wyczynów, instynktownie zaczęła biec już od opuszczenia podwórka McCainów. Za
nią Melanie aż przecierała oczy, ale nie odzywając się, poszła w swoją stronę.
Otworzyła ostrożnie drzwi mając nadzieję, że nikt
nie spostrzeże, że dopiero rano wraca z urodzin Melanie. Nie sądziła, by
rodzicom chciało się wstać tak wcześnie w weekend, a tym bardziej Markowi.
Szczerze mówiąc nawet gdyby kogoś spotkała, nie przejęłaby się tym bardzo.
Zawsze, kiedy to rodzice mieli obiekcje co do jej późnych powrotów, przytaczała
swoje idealne oceny oraz nawiązywała do swojej pracy. Wtedy zwykle milczeli.
Nie zdążyła ściągnąć nawet butów, kiedy usłyszała
dziwny odgłos i nagle jej oczom ukazał się pies, który trochę niedbale skakał
koło niej, wymachując ogonem.
Uniosła brwi ze zdziwienia, bowiem doskonale znała
to stworzenie.
- Guzel? – Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. – Co
ty tu robisz? – zapytała go, jakby oczekiwała od niego wytłumaczenia. Husky
jednak nie kwapił się z odpowiedzią.
Zaraz w drzwiach prowadzących z salonu wyłonił się
i jego właściciel, a obok niego Heather, gorąco prowadząc konwersację. Danieli
przeszło przez myśl, że musi zapisać ten dzień, w którym to jej przyszła
bratowa wstała o tak wczesnej porze nie marudząc. Jednak w tamtym momencie nie
zwróciła uwagi na Heather.
Mężczyzna zatrzymał się, jakby spostrzegł ducha.
Daniela również nie wiedziała co powiedzieć.
- Och, jesteś Danielo, moja kochana! – zakrzyknęła
Heather, szeroko rozstawiając ramiona. Podbiegła w zwiewnym jedwabnym
szlafroczku i objęła ją ramieniem, prowadząc do nieznajomego mężczyzny. – To
jest moja przyszła szwagierka, Daniela. A to Danielo, jest mój najukochańszy
braciszek, Nathaniel.
Chłopak wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Danieli. W
tym momencie nie wydawał się specjalnie zdziwiony, jednak na twarzy dziewczyny ciągle
widniało zdezorientowanie. Jak to możliwe, że mężczyzna którego spotkała w
lesie (a co ważniejsze: którego psa zaatakowała) jest bratem narzeczonej jej brata?
Takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają. A przynajmniej Daniela w takie nie
wierzyła.
- Mówi mi po prostu Nate – rzekł.
- Albo Narry. To mój ulubiony pseudonim – wtrąciła
Heather, gorąco przejęta sytuacją. Nate wywrócił oczami, dając do zrozumienia
Danieli, że nie przepada za tym zdrobnieniem i jej prawy kącik ust uniósł się
minimalnie. – Przyszedł dzisiaj do mnie dać mi ważne dokumenty, akt urodzenia i
te sprawy. Wiesz, że idę dzisiaj do Urzędu Stanu Cywilnego i naprawdę ich
potrzebuję. Jesteś kochany, Narry, że mi je przyniosłeś – pogłaskała brata po
głowie, jakby ciągle był dzieckiem, po czym zwróciła się do dziewczyny z
wyrzutem: – Widzisz, gdybyś przyszła na spotkanie weselne, już dawno byście się
znali, Danielo. Teraz musicie nadrobić zaległości, bowiem będziecie naszymi
świadkami! – dodała już z wielką radością. Daniela nigdy nie pojmowała jak
udaje jej się zmieniać ton w każdym kolejnym zdaniu. – Może odprowadzisz
Nathaniela do furtki? Porozmawiacie choć trochę. Ja koniecznie muszę wziąć prysznic.
A propos, gdzie położyłaś suszarkę, Danielo?
Dziewczyna mruknęła pod nosem odpowiedź, po czym z
radością odwróciła się i otworzyła drzwi, wypuszczając Nate’a i Guzla na
zewnątrz.
- Jak się czuje Guzel? – zapytała, widząc jak
chłopak kuca przy psie, zakładając mu smycz. Czuła się nieswojo, co wydawało
się głupie, zwarzywszy że była na swoim terenie.
Podniósł
głowę i spojrzał na nią.
- Dużo lepiej – odparł, po czym uśmiechnął się i
dziewczyna nie była pewna, czy coś go rozbawiło czy był to zwykły przyjacielski
uśmiech.
- To dobrze – odpowiedziała, splatając dłonie za
plecami. Była na skraju wyczerpania, nie tyle tego fizycznego, co psychicznego,
jednak było jej na rękę zajęcie się czymś, co nie miało związku z naszyjnikiem.
Ciągle czuła się zażenowana swoim zachowaniem w
lesie. Nie była pewna, co mogłaby powiedzieć, by choć trochę wybielić swój
wizerunek. Dziwne, bo w takich wypadkach nie wiedziała jak się zachować.
Postanowiła jednak, że powinna zacząć od zwykłej rozmowy.
- Właściwie to skąd wiedziałeś o tej leśnej
dróżce? Nikt tamtędy nie biega.
Poklepał psa po boku i wstał. Powolnym krokiem
ruszyli przez podwórko ku furtce.
- Mówiąc w skrócie to Heather była bardzo
oburzona, że nie było cię na spotkaniu i zaczęła jeden z tych swoich monologów
– zaczął, uśmiechając się jednym kącikiem ust i Daniela zaśmiała się cicho.
- To do niej zupełnie podobne – wtrąciła.
- Wiesz, mruczała coś o twojej nauce, pracy,
gotowaniu i kompletnym braku czasu – ciągnął dalej. – Zaciekawiła mnie wzmianka
o bieganiu i podczas gdy ona ciągle wylewała z siebie żale, porozmawiałem z
Markiem na ten temat. Polecił mi właśnie tą dróżkę, na której się spotkaliśmy.
Słowa Nataniela tłumaczyły dziwny zbieg
okoliczności, jednak Daniela ciągle miała w umyśle malutką iskierkę
podejrzliwości. Postanowiła jednak się jej jak najszybciej pozbyć. Przecież nie
może posądzać wszystkich ludzi, że mają jakieś ukryte straszne sekrety tylko
dlatego, że poznała Bryantów.
- Nie znasz Glovemarks?
Zatrzymał się przed furtką i oparł się o drewniane
przęsło.
- Niedawno co przyjechałem tutaj – wyznał. – A
skoro moja siostrzyczka zamierza tu zamieszkać, postanowiłem ubiegać się o staż
weterynaryjny właśnie tutaj.
Daniela pokiwała głową ze zrozumieniem. Nie
wiedziała o co jeszcze może zapytać, dlatego uśmiechnęła się tylko. On również
milczał i wydawało się dla niej to niezręczne.
- Ty naprawdę to wszystko robisz? – zapytał nagle,
zupełnie ją zaskakując.
- Co?
- Uczysz się, pracujesz, gotujesz, biegasz, grasz
– wyliczył, wbijając w jej oczy swoje pełne zaciekawienia.
- Tak – odparła, nieoczekiwanie się zawstydzając i
odwróciła wzrok.
Kiedy znowu na niego spojrzała, zdawało się że
widzi na jego twarzy iskierkę podziwu, ale nie takiego, jakim obdarzają ją
niektórzy rówieśnicy, nie pojmujący jak można rozumieć funkcje
trygonometryczne. Było coś w tym spojrzeniu znajomego.
- Brawo – rzekł. – Nie sądziłem, że są na świecie
tacy ludzie.
- Jacy? – zapytała natychmiast, machinalnie robiąc
krok do tyłu.
- Tacy, którzy zamiast narzekać, że ciągle nie
mają na nic czasu, biorą sprawy w swoje ręce i robią wszystko to, na co mają
ochotę – wyjaśnił. – Co prawda nie znam cię jeszcze, ale coś mi się wydaje, że
byłabyś skłonna przyjąć jeszcze inną sprawę do swojego życia i nie poczułabyś,
że świat zbyt na tobie ciąży.
Wypowiedziane przez niego słowa, zaraz gdy dotarły
do dziewczyny, wywołały w niej rozbawienie i irytację. Nie wspomniała nic o
tym, że już przyjęła do swojego życia inną sprawę i to na dodatek nie
dobrowolnie. Nie chciała wyprowadzać go z błędu, że świat rzeczywiście zaczyna
ciążyć zbyt mocno na jej osobie. Bo zaraz potem, tak po prostu, po ludzku,
zrobiło jej się miło i uśmiechnęła się nieznacznie.
Pukanie do drzwi było bardzo miarowe. Nie
pośpieszające i gwałtowne, ani zbyt wolne i znudzone. Wydawało się być idealnie
odmierzone.
Helen Turner rozpięła fartuch i położyła go na
stole. Właśnie skończyła zmywać naczynia po wieczornej kolacji. Wolnym krokiem
skierowała się w stronę drzwi, przemierzając salon, w którym siedział Jasper
niedbale oglądając telewizję.
- Nikt do ciebie? – zapytała babcia, patrząc na
wnuka z troską schowaną pod surową twarzą.
Jasper prawie się roześmiał.
- Nie – odparł, nie odwracając nawet głowy.
- W takim razie dojedz kolację – poradziła, siląc
się na stanowczy ton.
Helen wkroczyła więc na korytarz i spojrzała na
schody, czy przypadkiem nie zbiega z nich Alice, po czym podeszła do drzwi i
nacisnęła klamkę.
Helen Turner trudno było zadziwić, ale tym razem
przybyszowi się to udało. Zamarła, szeroko otwierając oczy i wydawałoby się, że
zaraz zacznie mrugać gorączkowo rzęsami. Roxana Turner stała, w odległości
około metra od drzwi wejściowych swojego dawnego domu i wyglądała zdecydowanie
tak samo, jak dawniej.
Wiele sprzecznych uczuć napłynęło do kobiety w tym
samym czasie. Zdziwienie, przerażenie, zmartwienie, radość, żal, tęsknota,
oburzenie i satysfakcja.
- Wiedziałam, że zjawisz się któregoś dnia, ale
musiałaś wybrać akurat ten, w którym kompletnie nie spodziewałam się ujrzeć
ciebie?
Jeden kącik ust Roxany prawie niezauważalnie
uniósł się.
- Spodziewam się, że jednak wiesz dlaczego
wróciłam.
Helen przyglądnęła się uważnie synowej i zamknęła
za sobą drzwi. Na zewnątrz nie było zimno, jednak wiał chłodny wiaterek.
- Nie do końca – odparła. – Nie wiedziałam tyle co
John, jednak domyślałam się że z
jakiegoś wyższego powodu związanego z tamtym mężczyzną opuściłaś swoje dzieci
dziesięć lat temu i broniłam cię przez te wszystkie lata, ale nie sądziłam, że
tak długo zejdzie ci droga powrotna.
Przez twarz Roxany przebiegł cień bólu.
- Nie jestem dumna z tego co zrobiłam, ale
musiałam zniknąć, by chronić dzieci – rzekła i wbiła swoje spojrzenie w oczy
teściowej. – Proszę, uwierz mi.
Babcia zwężyła usta na chwilę, a potem
powiedziała:
- Wierzę ci. Jednak oczekuję, że powiesz mi
wszystko.
- Jeśli tylko będziesz w stanie uwierzyć –
odparła, wypuszczając głośno powietrze. Patrzyły sobie chwilę w oczy i wydawało
się, że trwa to już o kilka sekund za dużo, kiedy Helen wzdychając,
powiedziała:
- Na twoje szczęście, nie ma Becky i nie musisz
się jej jeszcze tłumaczyć. Chcesz jednak wejść i pokazać się dzieciom?
Twarz Helen choć zdawało się że jest teraz twarda
i opanowana, w gruncie rzeczy zawierała troskę. Roxana uśmiechnęła się do niej
ciepło.
- Już się z nimi widziałam. Teraz pragnę z nimi
porozmawiać.
Gdy tylko gość wszedł do domu, Helen natychmiast
zniknęła za drzwiami łazienki. Roxana niepewnie przemierzyła przedpokój i
stanęła w drzwiach salonu. Popatrzyła na tył głowy Jaspera, który teraz
wpatrywał się w reklamę szamponu do włosów, i ścisnęło jej serce. Tam, w
chłodnej piwnicy Bryantów nie było czasu na sentymenty. Musiała zachować siłę i
pewność siebie, by walczyć o wolność dzieci. Teraz jednak całe skrywane uczucie
tęsknoty do dzieci wypłynęło na zewnątrz.
- Jasper…
Chłopak natychmiast odwrócił się. W jego oczach
pojawiło się zdziwienie. Lekko rozchylił usta, jednak nie powiedział ani słowa.
Roxana stała w ciszy, nie zdolna do jakiegokolwiek ruchu i z bólem zauważyła,
że brwi Jaspera się zwężają, a na jego twarzy pojawia się upór. Ale nawet teraz
jego twarz aż za bardzo przypominała Roxanie Johna.
- Mama?
Głos ten bynajmniej nie należał do Jaspera, a do
Alice, która zatrzymała się w połowie schodów, trzymając jedną rękę na
balustradzie schodów. Matka odruchowo spojrzała w jej stronę.
- Alice – rzekła, unosząc kąciki ust do góry, a
ona od razu spostrzegła zmęczenie widoczne na twarzy kobiety.
- Jak… – zaczęła Alice niepewnie pokonując jeszcze
jeden schodek. – Jak udało ci się wydostać od Brayantów?
Roxana westchnęła, a w tym czasie córka pokonała
dzielącą je odległość i stanęła przed nią, jakby obawiając się, że ma
halucynacje.
- Roseann się zniecierpliwiła – odparła matka. –
Miała dość i po prostu odeszła. Reszta poszła gładko.
Alice otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Wiedziałaś? – zapytała. – Wiedziałaś, że się tak
stanie i dlatego oddałaś się w ręce Bryantów? – Wlepiła w oczy matki szukając w
nich potwierdzenia.
- Nie – powiedziała Roxana spokojnie. – Nie znałam
Roseann i nie wiedziałam jak postąpi. Sądziłam, że raczej będzie trwała u boku
Simona jak cień. Nie mniej jednak, to akurat poszło nam na korzyść.
Alice starała ukryć się wpływający na jej twarz
cień bólu.
- Więc jak zamierzałaś się wydostać? – zapytała
Alice z nutą wyrzutu.
Roxana zwęziła usta i poprawiła kosmyk włosów
który opadł jej na policzek.
- Nieważne – odparowała. – Jak mówiłam,
poszczęściło się nam i jestem tutaj. Musimy teraz szukać zegarka.
- To samo powiedziałaś w piwnicy Bryantów –
powiedziała Alice i skrzyżowała ręce na piersi. Właśnie przypomniała sobie, że
matka zataiła przed nią wiadomość o potrzebie ofiary w rytuale. – Ale my w dalszym
ciągu nie wiemy jak go szukać – dodała oschle.
- Ale ja wiem – odpowiedziała Roxana.
Alice odsunęła się gwałtownie o krok. Nie
wiedziała co ją w tym momencie najbardziej uderzyło: czy wiadomość, że ponownie
została oszukana czy fakt, że jej matka przyznaje się do kłamstwa tak łatwo.
- Dnia, kiedy do ciebie przyjechałam – zaczęła powolnym
głosem – zapytałam cię, czy masz naszyjnik, którego szukają Bryantowie.
Odpowiedziałaś, że go nie masz.
- Bo go nie mam. I wtedy też nie miałam –
odpowiedziała Roxana ciągle zupełnie spokojnym głosem.
- Powiedziałaś również, że nie wiesz gdzie on jest
– drążyła Alice już nie kryjąc zawodu. Przyjaciółki miały rację mówiąc, że jest
zbyt ufna wobec ludzi. Bo zawsze kiedy okazywało się, że została oszukana,
czuła to męczące uczucie rozczarowania, które odejmowało jej siły.
- Nie okłamałam cię, Alice – odparła Roxana,
wzdychając. – Nie mam pojęcia gdzie on jest.
Alice wydawała się całkowicie wybita z pantykału.
- Ale…
Roxana uśmiechnęła się nieznacznie.
- Ale wiem, kto wie.
_______________________________________________
Hej!
Przybyłam ponownie z następnym rozdziałem. Akcja się zwolniła, ale tak już musi być. W każdym razie mam nadzieję, że się nie nudziliście czytając.
Jeśli chodzi o mnie, to ja tylko odliczam dni do wakacji, kiedy wreszcie skończy się ta nauka. Już nie wyrabiam. I oczywiście chcę słoneczko i to genialne poczucie, że nie musisz kompletnie nic robić.
A może macie jakieś pytania?
Pozdrawiam serdecznie! :*
Cześć, cześć. Od razu mówię, że nie nudziłam się, czytając ten rozdział! Mogłam odetchnąć po wydarzeniach z poprzedniego odcinka, dzięki Bogu. Wtedy byłam niesamowicie podenerwowana. I jak mogłabym się nudzić, kiedy było tak dużo mojej Danieli i Nate'a?! Którego polubiłam bardzooo, może nawet zmieni mi się moje OTP :D I jak zwykle dodam, że spodobała mi się scena pomiędzy Nessie a Jasperem. Widać było tą niezręczność po kłótni, ale jednak ten uścisk był... nie wiem, jakie znaleźć słowo, no cudowny, no. :D Jacie, chyba pierwszy raz nie wiem, co napisać w komentarzu, bo gubię się w słowach. :(
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie, kto wie, gdzie jest naszyjnik. Zaskoczyło mnie też to, że Roxanie tak szybko udało się wydostać i że Roseann zrezygnowała. Ale - jak wspomniała mrs. Turner - to na ich korzyść.
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! :*
Pozdrawiam ciepło, Julss xx
U mnie na blogu dramat się rozgrywa, a tutaj tyle romansów! raz, między Jasperem a Nessie, co bardzo pochwalam, a drugi między Danielą a przystojnym panem weterynarzem, który okazał się być bratem jej przyszłej bratowej... Dobrze kojarzę? Tak czy owak niech się dziewczyna nie martwi, bo jak to mówi mój tata "w rodzinie nic nie zginie" (czy tylko ja mam tu skojarzenia?).
OdpowiedzUsuńA tak już całkiem serio, to nie ogarniam Roxany. wydaje mi się, że ona cały czas urywa coś przed dziewczynami i z tymi Bryantami to też nie do końca powiedziała prawdę. No bo niby Reseann odeszła, ale co? nagle stracili nią zainteresowanie i pozwolili jej odejść? Naprawdę mam nadzieję że to tylko ja jestem przewrażliwiona i naprawdę udało jej się jakoś z tego wykaraskać bez rozlewu krwi. No ale gdzie a w takim razie pojawia się prawdziwy zegarek? Znaczy...Roxana wie, w to nie wątpię, ale czy rzeczywiście postanowi pomóc dziewczynom i nie wywinie żadnego numeru? Bo ja jej już nie wierzę...
Zastanawiam się też, czy po wszystkim dzieci jej wybaczą i z nimi zostanie...Jeśli przeżyje rzecz jasna, i naprawdę nie stanie się jej, ani żadnemu z jej dzieci żadna krzywda. To mnie ciągle zastanawiało podczas czytania. Okaże się :)
Pozdrawiam :*
Nic mi nie powiedziałaś, że jest nowy rozdział ! Jak mogłaś ;)
OdpowiedzUsuńNessie i Jasper <3 Uwielbiam ich ;D
Mam nadzieję że ich związek się rozwinie ;D
Dalej Daniela i Nathaniel mi się podobają, oboje wydają się być tacy zdecydowani co chcą robić w życiu!
Mam nadzieje że w końcu znajdą ten naszyjnik! Nie mogę się doczekać czegoś przełomowego ;D
Jasper i Nessie to dla mnie cała słodycz. :D Uwielbiam ich. Może gdzieś w środku Nessie też coś więcej czuje... Myślę, że zdecydowanie tak!
OdpowiedzUsuńNate i Daniela... to też niesamowita para. :) Coś mi świtało, że brat Heather będzie miał znaczenie. I on jeszcze podziwia Danielę, szkoda, że nie wie o niej wszystkiego... a może to jednak dobrze? :o
Mówisz, że akcja zwolniła, ale takie kawałki z ponownym spotkaniem matki Alice i Jaspera też są ważne! I koniec jest też zaskakujący, kto może wiedzieć, gdzie ten upiorny naszyjnik jest?
I się zaraz może o tym przekonam! ;)