czwartek, 14 maja 2015

XXVII. NIGDY NIE JEST IDEALNIE

– ROZDZIAŁ XXVII –
NIGDY NIE JEST IDEALNIE


- To było genialne! – wymruczała Daniela Grand chowając twarz w dłoniach i wydawało się, że zaraz zacznie rwać włosy z głowy. – To było tak cholernie genialne, że aż zazdroszczę, że ja tego nie wymyśliłam.
Nessie przegryzła wargę, a Melanie przetarła oczy, starając odpędzić coraz silniejszą potrzebę snu. Alice natomiast, jednym ramieniem objęta przez Damiana, siedziała na kanapie i tępym spojrzeniem wpatrywała się we wzorzysty dywan. Minęło już dziewięć godzin od momentu, w którym opuściły imprezę urodzinową. Był wczesny poranek i wszyscy siedzieli w salonie McCainów, zastanawiając się nad wydarzeniami minionej nocy.
- Muszę przyznać, że rzeczywiście było to sprytne posunięcie – powiedziała Elsa, która ze skrzyżowanymi na piersiach rękami stała oparta o framugę drzwi. Jej mina praktycznie nie wyrażała niczego, ciągle była poważna i spokojna. – Wszyscy uwierzyliśmy, że był to prawdziwy zegarek. Dobrze to rozegrałaś, Alice, pozwalając Bryantom ukraść go. To mogło się udać.
Prychnięcie Alice było tak nieoczekiwane, że siedząca obok Melanie aż się wzdrygnęła.
Plan Roxany był niewątpliwie genialny. Od początku wszystko szło po ich myśli: Alice wróciła z tajemniczym naszyjnikiem, pozwoliła Bryantom podsłuchać rozmowę z Danielą, ukraść im naszyjnik i rozpocząć rytuał. Gdyby go dokonali, straciliby pamięć i wszystko byłoby na swoim miejscu. Gdyby nie jeden mały szczegół.
- Nie mogło – odparła Alice z nutą sarkazmu. – Bo matka powiedziała mi wszystko, oprócz malutkiego drobiazgu, że do rytuału potrzeba ofiary.
Nastąpiła przygnębiająca cisza, jakby nad salonem McCainów zawisła chmura burzowa. Nikt nie miał sił na zaprzeczanie, szukanie pozytywów ani obmyślanie nowego planu. Nikt nie kwapił się by zacząć rozmowę. Wydawało się, że dialogi odbywają się w ich głowach. Nie potrzebowali nic mówić, by wiedzieć co dana osoba zaraz odpowie. W tym momencie wszystko przestawało mieć sens: szukanie zegarka, obmyślanie nowej strategii, wykonywanie morderczych treningów czy nawet czekanie.
Wszystko tej nocy potoczyło się nie tak. Przede wszystkim rytuał, który miał się odbyć, w końcu się nie odbył i Bryantowie zdecydowanie w dalszym ciągu pamiętają co jest ich celem wizyty w Glovemarks. Potem porwanie Jaspera i próba jego odbicia. Następnie groźba śmierci Nessie, a potem, zupełnie nieoczekiwanie, przybycie Roxany i Elsy z odsieczą.
Przybycie Turner do domu Bryantów zakończyło się oczywiście zawarciem układu. Wszyscy wiedzieli, na jaki jedynie rozejm mogą pójść Bryantowie. Pozwolili wypuścić wszystkich, ale w zamian za to, Roxana odda się w ich ręce. I oczywiście, ona się na to zgodziła. Nie pomogły protesty Alice ani Elsy. Roxana odwróciła się do córki i syna i powiedziała swoim tym trzeźwym głosem, tak jakby ciągle miała wszystko pod kontrolą:
- Nie martwcie się o mnie. Znajdźcie naszyjnik.
Wydawało się to kompletnie absurdalne. Bo teraz co? Miały szukać zegarka, by dać go Bryantom, którzy w zamian za to uwolnią Roxanę? Wszyscy wiedzieli, że tak się nie stanie, a wręcz przeciwnie – gdy tylko dostaną szukaną rzecz w swoje ręce, z wielką radością poderżną kobiecie gardło podczas rytuału.
- Muszę się napić – mruknęła Nessie trochę do siebie, a trochę by chociaż czymś wypełnić tę ciszę, której nie mogła już znieść. Wstała z kanapy, jednak zaraz zakręciło się jej w głowie i upadła z powrotem na miękki mebel.
- Wszystko w porządku? – zatroskała się Daniela i popatrzyła w oczy przyjaciółki.
- Tak, nic mi nie jest – odparła Nessie, podnosząc kąciki ust do góry, a potem dotknęła dłonią szyi, która jeszcze niedawno była ściskana przez dłoń Roseann. – Jestem tylko zmęczona.
- Powinnyście iść do domu – zasugerowała Elsa, ciągle nie zmieniając swojej pozycji. – Nie ma sensu, byśmy siedzieli tu wszyscy.
Nikt nie mógł się z tym nie zgodzić, więc powoli wszyscy po kolei zaczęli podnosić się z miejsc. Tylko Alice pozostała w tej samej pozycji. Nie chciała opuszczać Damiana.
U boku Nessie nagle pojawił się Jasper, który do tej pory w milczeniu siedział przy oknie. Przytrzymał ją za łokieć, pomagając wstać. Podniosła głowę i spojrzała w jego oczy, które w zasadzie nie wyrażały żadnych uczuć. Jednak ona widziała w nich zmartwienie i przygnębiające poczucie bezsilności.
Nie odezwał się do niej jednak ani słowem. W milczeniu szli wolnym krokiem w stronę domu Lensonów. Starała się znaleźć w głowie jakieś słowa, które teraz mogłaby wypowiedzieć, ale nic nie wydawało się odpowiednie. Nie była pewna, czy myśli Jaspera ciągle zaprząta ich ostatnia rozmowa czy umysłem jest jeszcze przy wydarzeniach ubiegłej nocy. Zdawało się, że wszystkie jej myśli uderzały się o siebie w jej głowie, a huk jaki przy tym powstawał był nie do zniesienia. Czuła, że jej umysł zaraz eksploduje. Potrzebowała wytchnienia, chociaż chwili spokoju, w której mogłaby rzucić wszystko na bok i tak po prostu odetchnąć świeżym powietrzem.
Dotarli więc do płotu posesji przy ulicy Sowiej i zatrzymali się przed furtką. Nessie niechętnie położyła dłoń na klamce  myśląc, że Jasper zaraz odwróci się i pójdzie w stronę swojego domu, ale nic takiego nie nastąpiło. Stał ciągle w tym samym miejscu, jakby nie był w stanie odejść, dopóki Nessie nie zniknie za drewnianymi drzwiami. Odwróciła się do niego przodem i tak po prostu zapytała:
- W skali od jeden do dziesięć, jak bardzo nie możesz wytrzymać dzisiejszego dnia?
Wiedziała, że nie cierpi bezpośrednich pytań o samopoczucie. Zawsze, kiedy wiedziała, że coś jest nie tak, formułowała pytanie w inny sposób.
Choć prawdopodobnie nikt by tego nie zauważył, coś w twarzy Jaspera drgnęło, pojawiła się jakaś minimalna sympatyczna nutka ironii i zdawało się, że w tym momencie wcale nie są pokłóconymi przyjaciółmi.
- Dziewięć i pół, oczywiście.
Nessie pokiwała głową ze zrozumieniem. Jasper nigdy nie przesadzał mówiąc, że coś jest coś ponad skalą, nigdy nie dawał jedenastek. Zawsze oceniał sytuację zgodnie z miarką, o którą go zapytano. Już chciała zaproponować, że może wejść do niej do domu i już na jej twarzy zaczął pojawiać się uśmiech. W porę jednak zdążyła ugryźć się w język. To nie byłoby fair.
- A już myślałem że zakończy się kolejną dziesiątką.
Nessie spojrzała na Jaspera i na jej twarzy pojawił się cień przerażenia. Rzeczywiście: mogła nie przeżyć tej nocy, tak samo jak i on. To że wszystko skończyło się szczęśliwie zależało głównie od szczęścia, jeśli w ich przypadku można użyć tego pojęcia.
Patrzył ciągle w jej oczy i to spojrzenie ścisnęło jej serce. Chciała mu powiedzieć co czuła, kiedy był uwięziony w piwnicy Bryantów, ale nie potrafiła. Miała nadzieję, że odczyta to chociaż z jej oczu. Przecież zawsze mu się to udawało.
Nie wytrzymała i zamiast zdążyła się poważnie zastanowić, przytuliła Jaspera. Początkowo czuła, jak cały zesztywniał, ale po kilku sekundach jego sylwetka rozluźniła się i jeszcze mocniej objął ją ramionami. Pachniał gumą miętową, potem i nutą męskiej perfumy.
Po chwili odsunął się od niej.
- No idź już, bo twój tato będzie się martwił – rzekł, uśmiechając się blado. – Poczekam tu, aż znikniesz za drzwiami.


Danieli nie zajęło więcej niż dziesięć minut dotarcie do swojego mieszkania. Choć zdecydowanie nie była ubrana do sportowych wyczynów, instynktownie zaczęła biec już od opuszczenia podwórka McCainów. Za nią Melanie aż przecierała oczy, ale nie odzywając się, poszła w swoją stronę.
Otworzyła ostrożnie drzwi mając nadzieję, że nikt nie spostrzeże, że dopiero rano wraca z urodzin Melanie. Nie sądziła, by rodzicom chciało się wstać tak wcześnie w weekend, a tym bardziej Markowi. Szczerze mówiąc nawet gdyby kogoś spotkała, nie przejęłaby się tym bardzo. Zawsze, kiedy to rodzice mieli obiekcje co do jej późnych powrotów, przytaczała swoje idealne oceny oraz nawiązywała do swojej pracy. Wtedy zwykle milczeli.
Nie zdążyła ściągnąć nawet butów, kiedy usłyszała dziwny odgłos i nagle jej oczom ukazał się pies, który trochę niedbale skakał koło niej, wymachując ogonem.
Uniosła brwi ze zdziwienia, bowiem doskonale znała to stworzenie.
- Guzel? – Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. – Co ty tu robisz? – zapytała go, jakby oczekiwała od niego wytłumaczenia. Husky jednak nie kwapił się z odpowiedzią.
Zaraz w drzwiach prowadzących z salonu wyłonił się i jego właściciel, a obok niego Heather, gorąco prowadząc konwersację. Danieli przeszło przez myśl, że musi zapisać ten dzień, w którym to jej przyszła bratowa wstała o tak wczesnej porze nie marudząc. Jednak w tamtym momencie nie zwróciła uwagi na Heather.
Mężczyzna zatrzymał się, jakby spostrzegł ducha. Daniela również nie wiedziała co powiedzieć.
- Och, jesteś Danielo, moja kochana! – zakrzyknęła Heather, szeroko rozstawiając ramiona. Podbiegła w zwiewnym jedwabnym szlafroczku i objęła ją ramieniem, prowadząc do nieznajomego mężczyzny. – To jest moja przyszła szwagierka, Daniela. A to Danielo, jest mój najukochańszy braciszek, Nathaniel.
Chłopak wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Danieli. W tym momencie nie wydawał się specjalnie zdziwiony, jednak na twarzy dziewczyny ciągle widniało zdezorientowanie. Jak to możliwe, że mężczyzna którego spotkała w lesie (a co ważniejsze: którego psa zaatakowała) jest bratem narzeczonej jej brata? Takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają. A przynajmniej Daniela w takie nie wierzyła.
- Mówi mi po prostu Nate – rzekł.
- Albo Narry. To mój ulubiony pseudonim – wtrąciła Heather, gorąco przejęta sytuacją. Nate wywrócił oczami, dając do zrozumienia Danieli, że nie przepada za tym zdrobnieniem i jej prawy kącik ust uniósł się minimalnie. – Przyszedł dzisiaj do mnie dać mi ważne dokumenty, akt urodzenia i te sprawy. Wiesz, że idę dzisiaj do Urzędu Stanu Cywilnego i naprawdę ich potrzebuję. Jesteś kochany, Narry, że mi je przyniosłeś – pogłaskała brata po głowie, jakby ciągle był dzieckiem, po czym zwróciła się do dziewczyny z wyrzutem: – Widzisz, gdybyś przyszła na spotkanie weselne, już dawno byście się znali, Danielo. Teraz musicie nadrobić zaległości, bowiem będziecie naszymi świadkami! – dodała już z wielką radością. Daniela nigdy nie pojmowała jak udaje jej się zmieniać ton w każdym kolejnym zdaniu. – Może odprowadzisz Nathaniela do furtki? Porozmawiacie choć trochę. Ja koniecznie muszę wziąć prysznic. A propos, gdzie położyłaś suszarkę, Danielo?
Dziewczyna mruknęła pod nosem odpowiedź, po czym z radością odwróciła się i otworzyła drzwi, wypuszczając Nate’a i Guzla na zewnątrz.
- Jak się czuje Guzel? – zapytała, widząc jak chłopak kuca przy psie, zakładając mu smycz. Czuła się nieswojo, co wydawało się głupie, zwarzywszy że była na swoim terenie.
 Podniósł głowę i spojrzał na nią.
- Dużo lepiej – odparł, po czym uśmiechnął się i dziewczyna nie była pewna, czy coś go rozbawiło czy był to zwykły przyjacielski uśmiech.
- To dobrze – odpowiedziała, splatając dłonie za plecami. Była na skraju wyczerpania, nie tyle tego fizycznego, co psychicznego, jednak było jej na rękę zajęcie się czymś, co nie miało związku z naszyjnikiem.
Ciągle czuła się zażenowana swoim zachowaniem w lesie. Nie była pewna, co mogłaby powiedzieć, by choć trochę wybielić swój wizerunek. Dziwne, bo w takich wypadkach nie wiedziała jak się zachować. Postanowiła jednak, że powinna zacząć od zwykłej rozmowy.
- Właściwie to skąd wiedziałeś o tej leśnej dróżce? Nikt tamtędy nie biega.
Poklepał psa po boku i wstał. Powolnym krokiem ruszyli przez podwórko ku furtce.
- Mówiąc w skrócie to Heather była bardzo oburzona, że nie było cię na spotkaniu i zaczęła jeden z tych swoich monologów – zaczął, uśmiechając się jednym kącikiem ust i Daniela zaśmiała się cicho.
- To do niej zupełnie podobne – wtrąciła.
- Wiesz, mruczała coś o twojej nauce, pracy, gotowaniu i kompletnym braku czasu – ciągnął dalej. – Zaciekawiła mnie wzmianka o bieganiu i podczas gdy ona ciągle wylewała z siebie żale, porozmawiałem z Markiem na ten temat. Polecił mi właśnie tą dróżkę, na której się spotkaliśmy.
Słowa Nataniela tłumaczyły dziwny zbieg okoliczności, jednak Daniela ciągle miała w umyśle malutką iskierkę podejrzliwości. Postanowiła jednak się jej jak najszybciej pozbyć. Przecież nie może posądzać wszystkich ludzi, że mają jakieś ukryte straszne sekrety tylko dlatego, że poznała Bryantów.
- Nie znasz Glovemarks?
Zatrzymał się przed furtką i oparł się o drewniane przęsło.
- Niedawno co przyjechałem tutaj – wyznał. – A skoro moja siostrzyczka zamierza tu zamieszkać, postanowiłem ubiegać się o staż weterynaryjny właśnie tutaj.
Daniela pokiwała głową ze zrozumieniem. Nie wiedziała o co jeszcze może zapytać, dlatego uśmiechnęła się tylko. On również milczał i wydawało się dla niej to niezręczne.
- Ty naprawdę to wszystko robisz? – zapytał nagle, zupełnie ją zaskakując.
- Co?
- Uczysz się, pracujesz, gotujesz, biegasz, grasz – wyliczył, wbijając w jej oczy swoje pełne zaciekawienia.
- Tak – odparła, nieoczekiwanie się zawstydzając i odwróciła wzrok.
Kiedy znowu na niego spojrzała, zdawało się że widzi na jego twarzy iskierkę podziwu, ale nie takiego, jakim obdarzają ją niektórzy rówieśnicy, nie pojmujący jak można rozumieć funkcje trygonometryczne. Było coś w tym spojrzeniu znajomego.
- Brawo – rzekł. – Nie sądziłem, że są na świecie tacy ludzie.
- Jacy? – zapytała natychmiast, machinalnie robiąc krok do tyłu.
- Tacy, którzy zamiast narzekać, że ciągle nie mają na nic czasu, biorą sprawy w swoje ręce i robią wszystko to, na co mają ochotę – wyjaśnił. – Co prawda nie znam cię jeszcze, ale coś mi się wydaje, że byłabyś skłonna przyjąć jeszcze inną sprawę do swojego życia i nie poczułabyś, że świat zbyt na tobie ciąży.
Wypowiedziane przez niego słowa, zaraz gdy dotarły do dziewczyny, wywołały w niej rozbawienie i irytację. Nie wspomniała nic o tym, że już przyjęła do swojego życia inną sprawę i to na dodatek nie dobrowolnie. Nie chciała wyprowadzać go z błędu, że świat rzeczywiście zaczyna ciążyć zbyt mocno na jej osobie. Bo zaraz potem, tak po prostu, po ludzku, zrobiło jej się miło i uśmiechnęła się nieznacznie.


Pukanie do drzwi było bardzo miarowe. Nie pośpieszające i gwałtowne, ani zbyt wolne i znudzone. Wydawało się być idealnie odmierzone.
Helen Turner rozpięła fartuch i położyła go na stole. Właśnie skończyła zmywać naczynia po wieczornej kolacji. Wolnym krokiem skierowała się w stronę drzwi, przemierzając salon, w którym siedział Jasper niedbale oglądając telewizję.
- Nikt do ciebie? – zapytała babcia, patrząc na wnuka z troską schowaną pod surową twarzą.
Jasper prawie się roześmiał.
- Nie – odparł, nie odwracając nawet głowy.
- W takim razie dojedz kolację – poradziła, siląc się na stanowczy ton.
Helen wkroczyła więc na korytarz i spojrzała na schody, czy przypadkiem nie zbiega z nich Alice, po czym podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę.
Helen Turner trudno było zadziwić, ale tym razem przybyszowi się to udało. Zamarła, szeroko otwierając oczy i wydawałoby się, że zaraz zacznie mrugać gorączkowo rzęsami. Roxana Turner stała, w odległości około metra od drzwi wejściowych swojego dawnego domu i wyglądała zdecydowanie tak samo, jak dawniej.
Wiele sprzecznych uczuć napłynęło do kobiety w tym samym czasie. Zdziwienie, przerażenie, zmartwienie, radość, żal, tęsknota, oburzenie i satysfakcja.
- Wiedziałam, że zjawisz się któregoś dnia, ale musiałaś wybrać akurat ten, w którym kompletnie nie spodziewałam się ujrzeć ciebie?
Jeden kącik ust Roxany prawie niezauważalnie uniósł się.
- Spodziewam się, że jednak wiesz dlaczego wróciłam.
Helen przyglądnęła się uważnie synowej i zamknęła za sobą drzwi. Na zewnątrz nie było zimno, jednak wiał chłodny wiaterek.
- Nie do końca – odparła. – Nie wiedziałam tyle co John, jednak domyślałam się  że z jakiegoś wyższego powodu związanego z tamtym mężczyzną opuściłaś swoje dzieci dziesięć lat temu i broniłam cię przez te wszystkie lata, ale nie sądziłam, że tak długo zejdzie ci droga powrotna.
Przez twarz Roxany przebiegł cień bólu.
- Nie jestem dumna z tego co zrobiłam, ale musiałam zniknąć, by chronić dzieci – rzekła i wbiła swoje spojrzenie w oczy teściowej. – Proszę, uwierz mi.
Babcia zwężyła usta na chwilę, a potem powiedziała:
- Wierzę ci. Jednak oczekuję, że powiesz mi wszystko.
- Jeśli tylko będziesz w stanie uwierzyć – odparła, wypuszczając głośno powietrze. Patrzyły sobie chwilę w oczy i wydawało się, że trwa to już o kilka sekund za dużo, kiedy Helen wzdychając, powiedziała:
- Na twoje szczęście, nie ma Becky i nie musisz się jej jeszcze tłumaczyć. Chcesz jednak wejść i pokazać się dzieciom?
Twarz Helen choć zdawało się że jest teraz twarda i opanowana, w gruncie rzeczy zawierała troskę. Roxana uśmiechnęła się do niej ciepło.
- Już się z nimi widziałam. Teraz pragnę z nimi porozmawiać.

Gdy tylko gość wszedł do domu, Helen natychmiast zniknęła za drzwiami łazienki. Roxana niepewnie przemierzyła przedpokój i stanęła w drzwiach salonu. Popatrzyła na tył głowy Jaspera, który teraz wpatrywał się w reklamę szamponu do włosów, i ścisnęło jej serce. Tam, w chłodnej piwnicy Bryantów nie było czasu na sentymenty. Musiała zachować siłę i pewność siebie, by walczyć o wolność dzieci. Teraz jednak całe skrywane uczucie tęsknoty do dzieci wypłynęło na zewnątrz.
- Jasper…
Chłopak natychmiast odwrócił się. W jego oczach pojawiło się zdziwienie. Lekko rozchylił usta, jednak nie powiedział ani słowa. Roxana stała w ciszy, nie zdolna do jakiegokolwiek ruchu i z bólem zauważyła, że brwi Jaspera się zwężają, a na jego twarzy pojawia się upór. Ale nawet teraz jego twarz aż za bardzo przypominała Roxanie Johna.
- Mama?
Głos ten bynajmniej nie należał do Jaspera, a do Alice, która zatrzymała się w połowie schodów, trzymając jedną rękę na balustradzie schodów. Matka odruchowo spojrzała w jej stronę.
- Alice – rzekła, unosząc kąciki ust do góry, a ona od razu spostrzegła zmęczenie widoczne na twarzy kobiety.
- Jak… – zaczęła Alice niepewnie pokonując jeszcze jeden schodek. – Jak udało ci się wydostać od Brayantów?
Roxana westchnęła, a w tym czasie córka pokonała dzielącą je odległość i stanęła przed nią, jakby obawiając się, że ma halucynacje.
- Roseann się zniecierpliwiła – odparła matka. – Miała dość i po prostu odeszła. Reszta poszła gładko.
Alice otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Wiedziałaś? – zapytała. – Wiedziałaś, że się tak stanie i dlatego oddałaś się w ręce Bryantów? – Wlepiła w oczy matki szukając w nich potwierdzenia.
- Nie – powiedziała Roxana spokojnie. – Nie znałam Roseann i nie wiedziałam jak postąpi. Sądziłam, że raczej będzie trwała u boku Simona jak cień. Nie mniej jednak, to akurat poszło nam na korzyść.
Alice starała ukryć się wpływający na jej twarz cień bólu.
- Więc jak zamierzałaś się wydostać? – zapytała Alice z nutą wyrzutu.
Roxana zwęziła usta i poprawiła kosmyk włosów który opadł jej na policzek.
- Nieważne – odparowała. – Jak mówiłam, poszczęściło się nam i jestem tutaj. Musimy teraz szukać zegarka.
- To samo powiedziałaś w piwnicy Bryantów – powiedziała Alice i skrzyżowała ręce na piersi. Właśnie przypomniała sobie, że matka zataiła przed nią wiadomość o potrzebie ofiary w rytuale. – Ale my w dalszym ciągu nie wiemy jak go szukać – dodała oschle.
- Ale ja wiem – odpowiedziała Roxana.
Alice odsunęła się gwałtownie o krok. Nie wiedziała co ją w tym momencie najbardziej uderzyło: czy wiadomość, że ponownie została oszukana czy fakt, że jej matka przyznaje się do kłamstwa tak łatwo.
- Dnia, kiedy do ciebie przyjechałam – zaczęła powolnym głosem – zapytałam cię, czy masz naszyjnik, którego szukają Bryantowie. Odpowiedziałaś, że go nie masz.
- Bo go nie mam. I wtedy też nie miałam – odpowiedziała Roxana ciągle zupełnie spokojnym głosem.
- Powiedziałaś również, że nie wiesz gdzie on jest – drążyła Alice już nie kryjąc zawodu. Przyjaciółki miały rację mówiąc, że jest zbyt ufna wobec ludzi. Bo zawsze kiedy okazywało się, że została oszukana, czuła to męczące uczucie rozczarowania, które odejmowało jej siły.
- Nie okłamałam cię, Alice – odparła Roxana, wzdychając. – Nie mam pojęcia gdzie on jest.
Alice wydawała się całkowicie wybita z pantykału.
- Ale…
Roxana uśmiechnęła się nieznacznie.
- Ale wiem, kto wie.
        

 _______________________________________________

Hej!
Przybyłam ponownie z następnym rozdziałem. Akcja się zwolniła, ale tak już musi być. W każdym razie mam nadzieję, że się nie nudziliście czytając.
Jeśli chodzi o mnie, to ja tylko odliczam dni do wakacji, kiedy wreszcie skończy się ta nauka. Już nie wyrabiam. I oczywiście chcę słoneczko i to genialne poczucie, że nie musisz kompletnie nic robić.
A może macie jakieś pytania?
Pozdrawiam serdecznie! :*


4 komentarze:

  1. Cześć, cześć. Od razu mówię, że nie nudziłam się, czytając ten rozdział! Mogłam odetchnąć po wydarzeniach z poprzedniego odcinka, dzięki Bogu. Wtedy byłam niesamowicie podenerwowana. I jak mogłabym się nudzić, kiedy było tak dużo mojej Danieli i Nate'a?! Którego polubiłam bardzooo, może nawet zmieni mi się moje OTP :D I jak zwykle dodam, że spodobała mi się scena pomiędzy Nessie a Jasperem. Widać było tą niezręczność po kłótni, ale jednak ten uścisk był... nie wiem, jakie znaleźć słowo, no cudowny, no. :D Jacie, chyba pierwszy raz nie wiem, co napisać w komentarzu, bo gubię się w słowach. :(
    Ciekawi mnie, kto wie, gdzie jest naszyjnik. Zaskoczyło mnie też to, że Roxanie tak szybko udało się wydostać i że Roseann zrezygnowała. Ale - jak wspomniała mrs. Turner - to na ich korzyść.
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! :*

    Pozdrawiam ciepło, Julss xx

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie na blogu dramat się rozgrywa, a tutaj tyle romansów! raz, między Jasperem a Nessie, co bardzo pochwalam, a drugi między Danielą a przystojnym panem weterynarzem, który okazał się być bratem jej przyszłej bratowej... Dobrze kojarzę? Tak czy owak niech się dziewczyna nie martwi, bo jak to mówi mój tata "w rodzinie nic nie zginie" (czy tylko ja mam tu skojarzenia?).
    A tak już całkiem serio, to nie ogarniam Roxany. wydaje mi się, że ona cały czas urywa coś przed dziewczynami i z tymi Bryantami to też nie do końca powiedziała prawdę. No bo niby Reseann odeszła, ale co? nagle stracili nią zainteresowanie i pozwolili jej odejść? Naprawdę mam nadzieję że to tylko ja jestem przewrażliwiona i naprawdę udało jej się jakoś z tego wykaraskać bez rozlewu krwi. No ale gdzie a w takim razie pojawia się prawdziwy zegarek? Znaczy...Roxana wie, w to nie wątpię, ale czy rzeczywiście postanowi pomóc dziewczynom i nie wywinie żadnego numeru? Bo ja jej już nie wierzę...
    Zastanawiam się też, czy po wszystkim dzieci jej wybaczą i z nimi zostanie...Jeśli przeżyje rzecz jasna, i naprawdę nie stanie się jej, ani żadnemu z jej dzieci żadna krzywda. To mnie ciągle zastanawiało podczas czytania. Okaże się :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nic mi nie powiedziałaś, że jest nowy rozdział ! Jak mogłaś ;)
    Nessie i Jasper <3 Uwielbiam ich ;D
    Mam nadzieję że ich związek się rozwinie ;D
    Dalej Daniela i Nathaniel mi się podobają, oboje wydają się być tacy zdecydowani co chcą robić w życiu!
    Mam nadzieje że w końcu znajdą ten naszyjnik! Nie mogę się doczekać czegoś przełomowego ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jasper i Nessie to dla mnie cała słodycz. :D Uwielbiam ich. Może gdzieś w środku Nessie też coś więcej czuje... Myślę, że zdecydowanie tak!
    Nate i Daniela... to też niesamowita para. :) Coś mi świtało, że brat Heather będzie miał znaczenie. I on jeszcze podziwia Danielę, szkoda, że nie wie o niej wszystkiego... a może to jednak dobrze? :o
    Mówisz, że akcja zwolniła, ale takie kawałki z ponownym spotkaniem matki Alice i Jaspera też są ważne! I koniec jest też zaskakujący, kto może wiedzieć, gdzie ten upiorny naszyjnik jest?
    I się zaraz może o tym przekonam! ;)

    OdpowiedzUsuń